28 czerwca 2008
Jestem niepocieszona! Zbiegły mi się dwa terminy: jutro prowadzę VIII Wystawę Psów Także Nierasowych w Siedlcach i dokładnie jutro rozpoczyna się na Służewcu tegoroczny sezon wyścigowy! I na otwarciu nie będę!
Sceny z wyścigów w „Gonić króliczka” są, jak najbardziej z życia wzięte. Elegancki starszy pan, który wprowadzał Jagodę w tajniki wyścigowych gwiazd i łachów, stał kiedyś koło mnie. Miał ślicznie ostrzyżone siwe włosy i ślicznie przystrzyżony siwy wąsik. Kanty na rękawach błękitnej koszuli mogły ciąć papier. Ot, przedwojenna elegancja i wielka kultura. Zgadzaliśmy się w naszych typach i miło dyskutowaliśmy o ostatnich osiągnięciach faworytów. No i konie poszły. Był to emocjonujący bieg, gdzie nasza wytypowana gwiazda wyraźnie opadał z sił, ale dzielnie walczyła o każdy metr. Pan w połowie biegu zaczął sapać i chrząkać, jakby przygotowywał się do przemowy. I na ostatniej prostej przed celownikiem wycharczał w ostatecznych emocjach:
– Leć, kurwo, leć!
Kobyłka wygrała, ale zawstydzony pan uciekł z mojego pola widzenia.
Historia z wygraną Jagody, kiedy to obstawiła fuksy na jedyne 2 złote, też była prawdziwa. Przydarzyło się to mnie. Obstawiałam porządek w gonitwie koni arabskich. Wybrałam konia z padoku, który moim zdaniem był
w świetnej formie. To był chyba Partenon. Dograłam do niego z sentymentu karego importowanego Black Shadow, konia znajomego arabiarza, pana Krzysztofa Goździalskiego. Lubię go i dobrze życzyłam konikowi. Szłam na galerię bez żadnych przeczuć. Minęłam pana, który mocno zmęczony przysypiał, wybudzając się od czasu do czasu znienacka i wrzeszcząc rozpaczliwie:
– Gdzie ta Mamba?!
Mamba biegła parę gonitw wcześniej, rozczarowując jej wielbicieli. Pan, jak widać, ciągle na nią czekał.
Faworytami w tym biegi byli chyba Waranio i, powiedzmy, Pentagram. I rzeczywiście, to oni dyktowali warunki. Komentator wymienial tylko te dwa imiona, w rożnej kolejności:
– Waranio, Pentagram… Pentagram, Waranio… Waranio… Pentagram…
Na ostatniej prostej wszystkie konie zbiły się w grupę i szły do celownika ławą (praktycznie równo jeden obok drugiego). Tuż przed metą, komentator zdążył krzyknąć:
– Partenon, Black Shadow!
Moje konie wygrały! Oczywiście wydałam z siebie wrzask i zaczęłam tańczyć (jak wygrywam, robię hip-hopowe wygibasy). Pan za mną znowu się ocknął i wrzasnął przewidywalnie:
– Gdzie ta Mamba?!
Przytomność jednak zachował dłużej, bo zauważył, że tor aż huczy od przekleństw po fuksiarskim biegu. Widząc moje tańce, podszedł do mnie i zażądał:
– Pani pokaże bilet, bo ja nie wierzę.
Pokazałam. I wtedy padło sławetne:
– Za 2 złote zagrała! IDIOTKA!
I tu muszę wyjaśnić, że zawsze gram podstawowe stawki. Gram dla samego grania, a nie wygrywania. Kocham typowanie koni, rżę głośniej od nich, jak wygrywają, zakwaszam się, gdy przegrywają. Tradycyjnie zabieram ze sobą na wyścigi… tylko 20 złotych. Muszę się za nie utrzymać. Z reguły, gram cały dzień, potem starcza mi na obiad po drodze do domu i zwraca się za paliwo. Czyli jakoś mi idzie. Pod tym względem, to i owszem, straciłam na wyścigach fortunę. Tę, którą mogłabym mieć, obstawiając większe stawki. Za porządek Partenon – Black Shadow zapłacono 99 złotych (za moje 2 zł).
Inna sprawa, że gdy stawiam więcej niż 2 zł, zawsze przegrywam.