Archive for grudzień, 2008

admin

27 grudnia 2008

Różnica pokoleń ujawnia się czasami w sporach na temat ogacenia. Przy czym starsze pokolenie nie musi mieć akurat racji.

Pokolenia zderzyły nam się wczoraj, gdy postanowiłyśmy z Olą jechać na lodowisko. Starsze pokolenie (ja) kazało młodszemu pokoleniu (Oli) dobrze się ogacić, bo wiadomo: lód (zimny), mróz, wiatr (zimny), późna pora (też zimno). Ola założyła dżinsy i gotowa do jazdy stała w drzwiach. Ja założyłam pod dżinsy grube rajstopki i za przeproszeniem, ciepłe gacie. Dżinsy wdziałam w typie „swobodnych” czyli dosyć luźnych i na wyrost. Żeby ciasno nie było na tych barchanach. Uparte dziewczę odmawiało kategorycznie brania przykładu z przezornej ciotki.

Zobaczysz! – prorokowałam bezsilna wobec jej uporu. – Twoja dupa będzie zazdrościła mojej dupie!

Pojechałyśmy. Przyznaję, że ostatni raz łyżwy na nogach miałam w podstawówce. Uznałam jednak, że podobnie jak przy jeździe na rowerze – umiejętności tej się nie zapomina. Myślenie było tylko trochę błędne. Sporo wysiłku kosztowało mnie jednak utrzymanie się w pionie z dumą i godnością osobistą.

Już po kwadransie opływałam potem, ciepłe gacie i rajstopy paliły żywym ogniem, a uszami szedł dym. W dodatku „swobodne” spodnie opadały mi ciągle do połowy pośladków. Ola tymczasem śmigała jak rusałka, kompletnie nie spocona, raczej taka bardziej rześka. Co i rusz mijały mnie dziewoje bez kurtek, w niezbyt grubych sweterkach, a jedyną ciepłą rzeczą na nich były szaliczki.

Zawzięłam się i nie skarżyłam. Po półgodzinnej jeździe w prawo pan administrator zarządził:

– Zmieniamy kierunek jazdy, wszyscy się odwracają!

No to myk, jazda w lewo. Trochę gorzej szło, ale pod koniec wykupionej godziny już bardziej śmigałam niż jeździłam, mimo iż nadal z wdziękiem drewnianej dziewczynki, czyli klocka. Koniec jazdy zwieńczyłam rykiem zwycięstwa mocno spoconego Tarzana. To  nie lodowisko było, tylko sauna.

Olce nic nie powiedziałam, że było mi za gorąco i za ciasno w ogaceniu. I że moja ogacona dupa zazdrościła jej – nieogaconej.  Cóż, może po prostu nie było tak zimno, jak mi się wydawało.   Albo ogacenie nie jest dobrym powodem do pokoleniowych sporów. I tyle.

admin

Wszystkim Wam życzę wszystkiego, co najlepsze! I dużo zdrowia, bo ono w tym roku było dla mnie najważniejsze – zdrowie moich bliskich. Życzę Wam, aby go nigdy nie brakowało.

Na razie objadam się, stękam i znowu sięgam po jedzenie. Straszne. I czekam na reklamę o Mariolce i Stefanie, co biorą razem prysznic, żeby chronić środowisko. Ale, chyba uznali, że w święta nie wypada. Odezwę się po serii jakichś wyszczuplających ćwiczeń, które siłą rzeczy muszę sobie zaserwować po tym obżarstwie.

admin

18 grudnia 2008

Normalnie chciałabym się z kimś pokłócić i nie mam z kim! Normalnie przeciwnika nie mam! Nawet adorator nie czuje powagi sytuacji i śle smsy:

Moja lwico! Czy będę rozszarpany?

No, jasna cholera!

Justyna miała podobnie. Mama za bardzo obciachała jej zasłonki. Siedziała dwa dni w domu, patrzyła na zasłonki i płakała. A potem wysłała facetowi tekst do autoryzacji, a ten odesłał coś co przeczyło zasadom logiki i gramatyki. Justyna dostała furii.

A ja tu o stajence i Betlejem mam pisać! – darła się nad klawiaturą.

To nie pisz! To nie pisz! Nie teraz! – przytomnie powstrzymywał ją Boguś.

Ciekawa byłam, jak z tego nastroju wybrnęła.

Kupiłam taśmę i podszyłam zasłonki – stwierdziła. – Już nie są za krótkie!

Gdyby wszystko mogło być tak proste!

A, nie pisałam Wam, że odwiedziła mnie Ania z Sanoka! Zrobiliśmy rodzinny zlot na Smoczym Polu. Jezu! Jak ja kocham tych ludzi: Anię, jej dwie córki i jej męża. Są wspaniali! Ania ma zimną krew.

Zgubiłam firankę – powitałam ją na dzień dobry.

I widzę, że ona rozumie!  Że się zdarza, no.

Zadzwoniła Małgosia. Chciała przyjechać w sobotę, ale jak usłyszała, w jakim jestem stanie, zrezygnowała od razu. Chciałam ustalić termin dogodniejszego przyjazdu, a ona cały czas kontra:

Nie, no wtedy do Pragi jadę. Potem? Potem to przecież do Izraela. No, nie gadaj, nie mówiłam ci?

Nie mówiła! Nikt mi nic nie mówi! Jak staremu Forsytowi!

I dalej nie mam się z kim pokłócić! No!

admin

17 grudnia 2008

Nienawidzę świąt i chcę o tym napisać – twardo zadeklarowała Milenka na świętym zebraniu redakcyjnym.

Szef spojrzał zdziwiony.

Przecież wszyscy dostają pierdolca, latają,  wydają pieniądze, a żrą się i robią awantury w domu, że hej. Nie znam takich co się nie kłócą przed świętami – kontynuowała Milena.

No, fakt – przyznał z oporem szef.

Piotruś z triumfem poparł Milenę.

Myślę tak samo!

Ja też tak myślę i przez cały wywód Mileny biłam brawo (niestety tylko ja jedna). Piotruś zgłosił potem temat o babie, która nie wie czego chce i powołuje się w sądzie na pisma Zygmunta Augusta.

Ja bym tego nie bagatelizował Darek powiedział to jak zwykle ze śmiertelną powagą.

A potem pokłóciliśmy się już po zebraniu o Murzynka Bambo, tego z elementarza. Coś tam Bono gderała o Murzynach i się wkurzyłam, że Murzyn, to co? Rasistami są czy jak? A oni, że Bambo na palmie siedział jak małpa.

A ty na jabłonce nie siedziałaś? – wkurzyłam się. – Murzyn  na palmie, a Polak na śliwce. I o co chodzi? Dlaczego zaraz jak małpa?

Bono powiedziała, że nigdy nie siedziała na jabłonce. Dziwne. Każdy siedział chyba, no nie?

No i zeszło na elementarz, że to on nas już rasizmu uczył.

Mnie nie nauczył – przekonywałam.

Ale Piotruś mnie dobił:

Na pewno masz rasizm  nieuświadomiony. W podświadomości ci siedzi i wcale nie musi mieć postać Murzyna.

Niestety, więcej wywodów nie słyszałam, bo wyszłam.  Nie ze złości. Bachor czekał. I nie mam podświadomego rasizmu. Bo nawet nie pamiętam, że Bambo siedział na palmie. Tylko taką spódniczkę z trawy pamiętam. Bardzo mu jej zazdrościłam. Więc niech mi nie pieprzą. Rasizm nieuświadomiony! Też coś!

Daliśmy jednak Milenie kolejne argumenty do ręki: nigdy tak się nie kłócimy, jak przed świętami!

admin

Ale mi się dostało! Wysyłacie maile i smsy, że wpisów nie ma! No,  nie ma… Bo działo się tyle, że ho ho! Po pierwsze: w tygodniu mieliśmy wernisaż fotografii Marcina Gorazdowskiego w Siedlcach! Marcin normalnie odniósł wielki sukces. Już na otwarciu była kupa ludzi, a nie wyobrażacie sobie, jak szkoły walą na jego wystawę! Na wernisaż zjechali też pomeraniarze!  Była Janeczka, Ela, Ula no i Stefano z Piotrem! Wszyscy potem poszliśmy do Jadwigi z Arislandu (he he, to dżołk ofkors, bo Arsiland to przydomek hodowlany jej seterów). Lolek się popisał (papuga) i darł się:

– Jadziuniuuuu!

Byle tylko dostać winogronko. Zrobiliśmy zakłady, ile sztuk urodzi seterka Jadwigi, bo wyglądała ona niezwykle: arbuz nadziany na wykałaczkę. Już wiadomo, że nikt nie wygrał, bo zabrakło nam wyobraźni. Jadwiga właśnie zadzwoniła, że została babcią dla 18 szczeniąt (niestety 3 nie przeżyły, więc ostatecznie dla 15)!!! A teraz relacja filmowa z wernisażu Marcina. Zobaczcie sami, bo co ja będę język strzępić. I zdjęcia i reakcje ludzi mówią same za siebie.

admin

9 grudnia 2008

Będzie krótko. Dzisiaj rano sięgnęłam dna. Było to ok. 8.30. I miało postać psiego bobka.

Zaspałam, a byłam umówiona z kamerzystą i młodymi naukowcami. Genialne dzieci strasznie onieśmielają, wierzcie mi, więc stresa z powodu spóźnienia miałam wielkiego.

W domu mam potworny bałagan, bo nie dość, że już przymierzamy się do dwóch numerów równocześnie (świąteczny i noworoczny), to jeszcze dzwonią przyjaciele z różnych instytucji z zaproszeniami. Akurat im nie mogę odmówić, więc mam już sińce pod oczyma, chroniczny brak czasu, notatki w nieładzie, włos wiecznie wzburzony, dziury w pamięci i poczucie, że nie wyrobię się ze wszystkim. No i ten bałagan.

Bałagan potęguje się, bo mam podkopane morale z powodu pralki. Jest zepsuta. Jak ją włączam, wysadza od razu korki. Na amen. Jaki sens ma sprzątanie, skoro nie można uprać narzut, ściereczek, ciuchów? No więc bałagan się pogłębia. Acha, dzwonię tak już drugi tydzień do serwisu i sypię iskry z zębów, bo ile można czekać na naprawdę? Zostać bez pralki przed świętami, to wierzcie mi, nieszczęście wielkie! Dziś dodatkowo puściłam dym uszami ze złości po kolejnej rozmowie z panem z serwisu. Był bardzo spokojny. K…a, ależ był spokojny!

A dno osiągnęłam rano. Ostatnio wszystkie psy wychodzą na siusiu-kupkę oprócz Sisi. Sisi ma 18 cm wzrostu i waży 1,5 kg. Zimowymi rankami jest jej najnormalniej zimno, więc kontestuje i całym małym pyszczkiem wyraża:

A ja to pieprzę, zostaję!

Dziś też została. I jak już wychodziłam, cała wyfiokowana, na to spóźnione właśnie spotkanie z młodymi geniuszami, na mojej drodze z pokoju do holu natknęłam się na ślicznie ukręconego Sisiowego bobka. No i zamiast go sprzątnąć od razu, pyrgnęłam go z buta pod kominek. Że potem sprzątnę.

I to było właśnie to dno.

A jak wróciłam, to bobek był rozdeptany. Nie wystarczyło już go podnieść. Trzeba było zeskrobać i zmyć.

To teraz idę założyć papierową torebkę na głowę.

admin

3 grudnia 2008

Od samego rana nie dawało mi to spokoju.

Czy to tylko ja nie mam pieniędzy, czy inni też? – zapytałam w końcu Justynę.

Ona siedziała przy swoim komputerze, ja przy swoim, i tak zadawałyśmy sobie filozoficzne pytania.

O! Ja też nie mam! – ożywiła się wyraźnie. – Kurcze, zatankujesz, sałatę kupisz i pięć stów poszło.

Taaak… – od razu zrobiło mi się lżej na duszy.

Miałam niejasne przypuszczenia, że wydaję więcej, niż zarabiam. Może Justyna też? Zawsze to we dwie raźniej. Jednak, gdy po południu wracałam do domu, a musiałam z nią jeszcze przegadać jedną sprawę, złapałam ją w sklepie z ciuchami.

No wiesz?! Mówiłaś, że nie masz pieniędzy! – oburzyłam się. – A na ciuchy łazisz!

Mogę ci pożyczyć – zaoferowała zaraz z poczuciem winy, mocno przyciszonym głosem.

Zdrajczyni! – wyłączyłam się cała w nerwach.

I tak przy ciuchach nie będzie przytomna i nie pogadamy.

Na drugi dzień już od progu redakcji się darła:

Ja tylko OGLĄDAŁAM!

No, to już lepiej. Chociaż ja wiem… na masochizm to wygląda.

Po południu znowu nie pogadałyśmy, bo odwiedził ją znajomy ksiądz.

Boguś nakrywa do stołu i kropidełko wyjął – poskarżyła się wkurzona na męża. – Toż to nie kolęda!

Kropidełko od razu mnie zainteresowało, bo ciągle mam je kupić i zapominam. I wożę ze sobą pożyczone od mamy. Justyna powiedziała, gdzie kupiła, więc nabrałam mocnego postanowienia, że jutro, za pamięci, na fali Bogusia, je kupię.

Pooglądam – poprawiłam się jednak szybko, bo brak kasy, to w końcu brak kasy.

Popatrzę na nie, na to kropidełko, jak Justyna na ciuchy.

A potem zapomniałam o braku kasy, bo Atka przemyciła w pysku koński bobek i zachomikowała mi go w pościeli, w moim łóżku. Kurde, cała pościel do wymiany. Atka ma jeszcze burzę hormonalną po nieudanej ciąży i robi różne dziwne rzeczy. Ale do tej pory nosiła w pysku gumowego prosiaczka.

Zadzwoniłam do Oli. I nie poznałam jej.

Głos masz jak jakaś obca laska – stwierdziłam z pretensją.

Dziecko uznało, że to przez nadmiar nauki. Wolałam przezornie nie kontynuować wątku. Zadzwoniłam do mamy. I pożałowałam.

Ta ręka tak mnie boli, że już kupiłam uszka do barszczu. Pierogi też kupię. Nie dam rady robić.

Kurde! Kupne na Wigilię?! Chyba wolałabym o tym nie wiedzieć. Oddałabym wszystkie pieniądze za domowe uszka i pierogi mojej mamy. Ale, jak widać, nie wszystko można mieć za pieniądze. Co mnie mocno pociesza. Tylko, że nie wiem jak namówić mamę, żeby chociaż dała popatrzeć na te prawdziwe, własnoręcznie robione uszka… Bo Justyna ma jednak dobry patent. Nie kupuje, to chociaż poogląda…


FireStats icon Działa dzięki FireStats