30 maja 2009
Mam za sobą czarny tydzień. Od wtorku jestem na urlopie, wziętym po to, aby skończyć książkę… Udało mi się pisać tylko raz, w środę. Właśnie intensywnie pracuje nad metodą wyparcia tych wszystkich wydarzeń ze świadomości. Bo to świetny sposób na traumę.
Wtorek – moje kochane kurki są wynoszone na parę godzin do kojca, aby poznały słoneczko. Podczas kolejnego „biwaku” psy jakimś cudem otwierają kojec i zanim zdążyliśmy zainterweniować, zamordowały połowę moich zielononóżek! Ryczę do końca dnia.
Środa – piszę, jak w amoku. Nie jadę nawet na sztukę Bachora (sam ją napisał i wyreżyserował). Tina mówi, że wyszło jajcarsko. Nie pojechałam, bo z nerwów dostałabym zawału. Bachor też cienkim głosem ostrzegał: nie patrz, bo będę miał tremę! (grał tez jedna z ról).
Czwartek – od rana walczę z biurokracją o życie jelonka (wpis poniżej). Około 13 huculska klaczka Malwa pokazuje, że boli ją brzuch. Chodzę z nią w lonżowniku (sposób na kolkę) z telefonem przy uchu (w sprawie jelonka). Bóle nie przechodzą. Około 19 dojeżdża nasz doktor Jarek Karcz. Robiny Malwie sondę (rurą przez nos do żołądka podajemy olej parafinowy). Malwa uspokaja się po godzinie 20. Wtedy pierwszy raz siadam i coś jem. Nie ma sił nawet, żeby się rozpłakać.
Piątek – urlop urlopem, ale sesja Rady Miasta jest raz w miesiącu i sama chcę na niej być, bo bez niej trudno trzymać rękę na pulsie wydarzeń miejskich. Nie żałuję. Radny Sz. wykupił ostatnio w konkurencyjnej gazecie pół strony i opublikował swój artykuł pod wielkim tytułem „Manipulacje Marioli Zaczyńskiej”. Oskarżył mnie w nim o rozwój alkoholizmu w Siedlcach (nie z powodu wypijanych trunków, tylko namiętnej krytyki zasad przyznawania koncesji alkoholowych, która w Siedlcach była idiotyczna) oraz o prześladowanie księży (zdarzało mi się pisać o nieetycznych zachowaniach sług bożych). Radny Sz. nie skarżył się tym razem na mnie, tylko na jedną z mieszkanek, dosyć dziarską panią Ś. Pani Ś. dopadła go po poprzedniej sesji i zwymyślała na czym świat stoi. Radny Sz. domagał się teraz od prezydenta stałej obecności strażnika, który broniłby radnych przed takim rynsztokiem, jak się wyraził. Radny Sz. gadał o rynsztoku, nie widząc, że pani Ś. właśnie weszła na salę i z potężnym marsem na czole przysłuchuje się tym komplementom. Wydaje się, że wszyscy widzieli panią Ś., oprócz radnego Sz. Rozległy się bowiem nagłe kichania, większość radnych zasłaniała twarz chusteczkami, że niby to katar, a naprawdę ryli już ze śmiechu. Wiceprzewodniczący rady zasłonił twarz obiema rękami i wyglądał jakby się potwornie głęboko modlił, a ja tylko patrzyłam, kiedy jego ramionami zaczną wstrząsać konwulsje. Zastanawiałam się, czy zerwie się i wybiegnie, bo nie wyglądało na to, aby udało mu się zachować powagę.
– Ona jest chora psychicznie! – warczał radny Sz.
Pani Ś. stała na rozstawionych nogach i skrzyżowała ręce na piersi. Patrzyła w tył głowy radnego wzrokiem, jakim byk mierzy torreadora przed atakiem. Wiceprzewodniczący rady niebezpiecznie zaczął wzdychać. Część radnych zaczynała już po cichutku kwiczeć. Widać było, że nikt nie miał zamiaru radnego Sz. ostrzec, bo go jakoś go się powszechnie nie lubi. Im barwniej radny Sz. opowiadał o pani Ś., tym większa uciecha panowała na sali, a sama pani Ś. marszczyła coraz bardziej twarz i niemal rosła w oczach. Wiedząc, że nie może przerwać rady, usiadła w końcu na krzesłach dla gości i zaczęła się rozglądać. Gdy zobaczyła mnie, jej bezzębne usta rozciągnęły się w szczęśliwym uśmiechu. Podeszła i poklepała mnie po ramieniu.
– On panią też ma za psychiczną – powiedziała życzliwie. – Kochana! Witaj w klubie!
Jasne. To chyba najlepsza puenta czarnego tygodnia. Nic więcej nie dodam.