Archive for czerwiec, 2009

admin

27 czerwca 2009

Jestem na macierzyńskim, dlatego nie piszę. To nie Bachor dołożył mi tych atrakcji, tylko kochana suczka Atka. Razem z nią nie jadłam, nie piłam i miałam bóle porodowe. Mój doktor weterynarii Krzysio Majchrzak cudem mnie nie uśmiercił (ależ ma nerwy, no, no!). Szef chce mnie uśmiercić teraz, gdy macierzyński mi się przedłuża. Sami widzicie, że lawiruję na cienkiej czerwonej linii. No i zmian w moim życiu sporo. Jezu!

ATKA

Mniej więcej od miesiąca (ciąża u psa trwa dwa miesiące) zachodziłam do Krzysia i dzowniłam do niego zawsze z tym samym przymilnym uśmiechem:

Ale od 20 czerwca nie pijesz, nigdzie nie wyjeżdżasz, śpisz przy telefonie, no nie?

Krzysio pobłażliwie pukał się w głowę, ale widząc coś niebezpiecznego w moich oczach, przytakiwał zaraz gorliwie. Pomeraniany mają często ciężkie porody. Chodziło o to, aby Krzysio, który jest geniuszem chirurgii, był na miejscu, jakby co. Sami rozumiecie.

20 czerwca rodzina Krzysia pojechała do Lublina. Krzysio ofiarnie został w domu pod telefonem.

21 czerwca zaraz po 6 rano, Atka zaczęła obsesyjnie drapać legowisko i dysząc wiła sobie gniazdo. Rodzi! Jak nic, rodzi! O tej porze, to zadzowniłam na domowy. Odebrała Ela, żona doktora.

Krzysio pojechał na ryby – mówi sciszonym głosem, żeby nie pobudzić dzieci. – Ale komórkę ma, dzwoń.

Na ryby! Ludzie to nie mają serca!

Gdzie jesteś! Ile potrzebujesz czasu na powrót?! – drę się od razu z konkretami.

…A co się dzieje? – mówi Krzysio takim zrelaksowanym, szczęśliwym głosem.

Zdrajca! Jak on może być tak spokojny?! Opowiadam co i jak, żądam natychmiastowego powrotu.

Spokojnie, to jeszcze parę godzin. Zaraz po rybach przyjadę do ciebie.

O, żesz! Po rybach!

A oksytocynę ze sobą masz? – pytam na wszelki wypadek.

No co ty? Czy ja z oksytocyną na ryby jeżdżę? – pyta bezczelnie okrutnik.

Oksytocyna to hormon, który podaje się suce w razie drobnych komplikacji, dla ułatwienia porodu. Wiem, że na oksytocynę ryby nie biorą, bo to nie robaczek. Rzucam więc w przestrzeń kąśliwe uwagi o rutynie, braku serca i tym podobnych.

Za pięć minut Krzysio dzwoni.

Wiesz co?! Zwijam te wędki. Pakuję je. Już sobie połowiłem! A taki byłem szczęśliwy!

Ha! A czemu tylko ja mam mieć spieprzony poranek?! Jakąś chwilę poźniej dzwoni Jadzia od Dollara.

Nie wiesz gdzie jest Majchrzak? Mam problemy z kryciem, musi mi pomóc.

Oj, Jadzia, on już jedzie do domu, ale ja go strasznie wkur..łam, lepiej, żebyś wiedziała.

Potem dowiedziałam się, jak Jadwiga z nim rozmawiała:

Panie doktorze, wiem, że Zaczyńska pana strasznie wkur…ła, ale jest mi pan potrzebny!

Tymczasem Atka uspokoiła się i uznała, że chyba rodzić nie będzie. Dzwonię do Krzysia skruszona:

Wiesz, może trochę spanikowałam, jedź na te ryby.

Zaraz będę u ciebie i zobaczę, co tam się dzieje – podejrzanie spokojnie mówi doktor.

Nie jest dobrze. Wolę jak krzczy i tupie.

Dojechał na moją wieś, zbadał Atkę i tylko potwierdził, że jeszcze dobrych parę godzin przed nami. Co tu dużo mówić… Kajałam się, oblałam zimnym potem z poczucia winy, a on dalej taki spokojny. Oj, nie jest dobrze! W dodatku on atych rybach był tuż pod Siedlcami, dosłownie parę minut drogi…

Atka urodziła pierwszego szczeniaczka o 18.2o. Odebrałam poród, bo Krzysio właśnie operował kota przywiezionego z wypadku. Udzielił mi konkretnych porad. Do drugiego szczeniaczka już przyjechał, ale to ja też go odebrałam!

Wiesz… ja tych ryb nie łowię. Ja po prostu siadam nad wodą, zarzucam żyłkę i odpoczywam. To jedyny moment tylko dla mnie. Nie myślę, słucham ptaków, szumu wody. Nikogo nie ma, nikt nic ode mnie nie chce…

Chyba wolałam tego nie usłyszeć…

Ale oto cały tydzień doglądam maluchów. Przepadłam dla świata!

KONIE

Przed porodem Atki podjęłam najtrudniejszą decyzję w życiu. Znalazłam nowe domy dla moich koni. Przekazałam je darowizną pod warunkiem, że pozostaną już na dożywociu w jednych rękach. Trafiły wspaniale. Mam stałe relacje, jak się czują, co robią. Elizma będzie wreszcie wykorzystana jako matka koni wyścigowych! Ma taki wspaniały rodowód. Malwa jest pupilką opiekuna i ma jak pączek w maśle!

Jezu! – Waldi był wstrząsnięty tymi rewelacjami. – To… To jak rozwód! Coś takiego definitywnego.

No, w sumie tak. Musiałam to zrobić dla ich dobra. Aby zapewnić im opiekę, z którą tu będzie coraz trudniej. Jeszcze wracając do domu, szukam ich na wybiegu. A potem płaczę. Dzieci Atki trochę mnie postawiły na nogi. Życie toczy się nadal. Dalej stawia wyzwania, przynosi niespodzianki.

Tak. Dużo, dużo zmian. Plany literackie także zmodyfikowałam. Nie wydam książki w tym roku.  Bo jednak nie jestem jeszcze gotowa. Ten rok jest taki szczególny.

ŚWITEZIANKI

Na św. Jana miałyśmy puszczać wianki z Justyną, Edytką, Joasią. Ich mężowie mieli palić ognisko, a my tup tup tup do dołka z wodą i sru! Po wianeczku!

A po co się je puszcza? – dociekała Edytka.

No, żeby złapać męża – stwierdziłam bez przekonania.

Acha! – ucieszyła się Edytka.

Mężów już mają, więc krewy żadnej nie będzie, że coś się nie udało. Ale pogoda się skiepściła więc te wianki przełożyłyśmy na jutro.

Sami widzicie, życie jest pełne niespodzianek. A ja to wszystko muszę ogranąć. Jezu!

admin

12 czerwca 2009

Ale mi się wciry dostają za brak wpisów! No i ludzie Bogusia podejrzewają, że mi łeb ukręcił. A tu po prostu tyle się działo: byłam na pokazie astronomicznym (teraz choruję na teleskop, któryż to planuję zakupić, by gwiazdy i planety podglądać), byłam w Krośnie, gdzie spotkałam się z Anią z Sanoka, no i dochodzę do siebie po dorocznej imprezie Jasia Kaliniaka, który to w swojej restauracji JANUSZ zawsze inauguruje uroczyście sezon letni. No, sami widzicie…

Dżamprez u Janusza był jak zwykle rewelacyjny. Jasio serwuje zawsze kuchnię światową, na najwyższym poziomie: z ostrygami, szaszłykami z kalmarów, łososiem w marynacie, szparagmi zapiekanymi, itp. Jezu! Po prostu kocham te jego imprezy. Co roku sprowadza też artystów, jakich nie uświadczysz na miejskich imprezach: a to kusząco tańczące  „pielęgniarki”, a to artystów kabaretowych, a teraz był zespół cygański. Tańczyły Cyganki i Cyganek. One – z pewnością nie anorektyczki, w sukniach z cekinami. On – młodziusi w złotej koszuli. Cymesik.

Jakby nam dali takie sukienki, to też byśmy tak tańczyły – rozmarzyłyśmy się z Justyną.

A potem spojrzałyśmy na młodego Cyganka, który ślicznie tupał. Bez namysłu zadzowniłyśmy do Bogusia, który pozostał w domu.

Kupimy ci złotą koszulę! Czy nam potupiesz? – przekrzykiwałyśmy cygańskie pieśni.

Potupać?Boguś pewnie się zastanawiał, ile już wypiłyśmy.

Justynka ci pokaże – przekonywałam z entuzjamem, a rzeczona małżonka potakiwała głową. – Potupiesz?!

Dobrze, ale nie wiem, o co chodzi… Boguś jak zwykle nie zawiódł.

Hmmm… Od lat namawiam Janusza, żeby sporwadził na powitanie lata Chipendelsów, tych ślicznych tańczących panów. Jasio się broni, nie wiedzieć czemu! Przecież mogłoby być tak fajnie!… Nie wiem tylko, czy Boguś się ucieszy… No, ale zawsze możemy mu obiecać, że nie zakupimy mu stringów i nie każemy tańczyć… Chociaż ja wiem… też byłoby fajnie!

W Krośnie spędziłyśmy z Anią, Stefano i Piotrem oraz z Jadzią od Dollara cudowne chwile. Ania przywiozła pyszne ciasta z prawdziwą bitą śmietaną. Okazało się przy tym, że Stefano jest uzależniony od bitej śmietany.

Tej prawdziwej – podkreślał.

Ciasta Ani miały prawdziwą. Fakt. Stefano pochłaniał smaczności i mamrotał do siebie z dezparobatą:

Zachowuję się jak idiota.

Bo właśnie się odchudzał. Ja też się zachowałam jak idiotka, bo Jadwiga chciała mi pokazać innego idiotę, nie uzywając palca tylko metodą opisową. Okazało się, że stałam tuż przy nim i domagłam się głośno pokazania TEGO IDIOTY. Idiota przyglądał mi się podejrzliwie, a Jadwiga zaczęła liczyć przelatujące wróble.

Piotr po raz pierwszy zobaczył Anię, więc patrząc na jej córki wysnuł od razu wstrząsającą teorię:

Mąż cię prował jako nieletnią! Nieładnie!

Mąż na szczęście nie usłyszał. Ania powiedziała, że chyba pokocha Piotra.

A w redakcji było tak: spotykamy się wszyscy raz w tygodniu na zebraniu. Na przedostatnim mnie nie było (urlop). Justyna mi zdawała relację.

A Piotruś? – pytałam. – Dalej wkur…ny?

Dalej.

Acha. Piotruś od długiego czasu jest permamentnie wkur…ny. Zaczynamy się przyzwyczajać, choć nie rozumiemy. Na ostatnim zebraniu nie było Justyny. Ja jej teraz zdawałam relację.

A Piotruś?  Wkur…ny? – pyta Justyna.

… A wiesz, że nie? – mówię oszołomina.

Nawet zapytałam u źdródła i Piotruś potwierdził: nie był wkur… ny.

To ja się niepokoję – stwierdziła Justyna po namyśle.

No właśnie. Piotruś zaburzył porządek świata. I jak mam pisać regularnie?!

admin

3 czerwca 2009

Boguś mi pewnie łeb ukręci, ale niech ma pretensje do Justyny. Po co wysyła męża po test ciążowy w sezonie grypowym?

Opiszę to, bo to grzech, żeby się taka historia zmarnowała.

Otóż grypa panowała w pełni, w aptekach kolejki, a Justyna doznała objawienia i wysłała Bogusia po test ciążowy. Co by objawienie przyklepnąć. Boguś, czując, że wypełnia nie lada misję, tup tup tup – do apteki dziarsko wkroczył.

Poproszę test ciążowy – przebił się przez ogólne pokasływania i kichania.

Mocniejszy czy słabszy? – pani aptekarka spojrzała na niego zmęczonym wzrokiem.

Boguś zdębiał. O mocy testu nic mu Justynka nie mówiła. Patrzył na panią magister i intensywnie myślał. Pani magister patrzyła na niego i najwyraźniej traciła cierpliwość.

No! Tak słabiej pana wzięło czy tak mocniej? – sprecyzowała swe oczekiwania.

Boguś się lekko spłoszył na tak intymne pytanie, a apteczna klientela za jego plecami ryknęła nieopanowanym śmiechem. Pani magister wówczas niepewnie zapytała:

To co pan chciał?

Na szczęście Justyna otrzymała jednak test ciążowy, a nie środki przeciw grypie.

A jeśli już mowa o dogadywaniu się, to jestem na świeżo po totalnych absurdach, które wychodzą w sprawie jelonka (ciężki przypadek głupoty opisany wcześniej). Wszyscy umywają ręce i odsyłają mnie do kolejnych instytucji. Apogeum nastąpiło, gdy referat ochrony środowiska odesłał mnie do… Biura Bezpieczeństwa i Ochrony Ludności. Zaintrygowana mocno dzwonię tam i pytam szefa z całą powagą:

No i czemu pan nie łapał jelonka?

Po długiej chwili milczenia, facet pyta z równie śmiertelną powagą:

… A ten jelonek gryzł ludzi?

I od razu wiedziałam, że się dogadamy.  Fajny gość, jak Boga kocham.

A finał Bogusiowej wycieczki do apteki jest taki, że Justyna ma co jakiś czas opis na gg: „Kwaśne jest pyszne”.  A raz nawet opowiadała mi, jak płakała ze szczęścia, gdy jadła kwaszoną kapustę. Na ulicy się rozpłakała. Ale ją wzięło! Chyba jednak mocniej.


FireStats icon Działa dzięki FireStats