Archive for wrzesień, 2009

admin

26 września 2009

Nie cierpię robienia awantur, ale przysięgam, zostałam ZMUSZONA! Oczywiście, ucierpiały na tym niewinne osoby, a głównemu winowajcy nie mogłam skopać tyłka, bo jak go zobaczyłam, to wyzwolił we mnie silny instynkt opiekuńczy. Co  za pech!

Do medycyny pracy wybrałam się  z silnie złymi przeczuciami. I miałam rację. Kolejki, kolejki, kolejki. Uff, po dwugodzinnych wędrówkach z pokoju do pokoju, nareszcie nadeszła moja kolej do pani, która to miała przystawić ostateczną pieczątkę, żem zdrowa na ciele i umyśle, więc Szef nie ma potrzeby, na przykład, mnie wyrzucać z roboty. Bom zdatna i akuratna. I ja miałam to mieć na piśmie!

Była 10.50 i okazało się, że o 11.00 zmieniają się lekarze. Pani doktor zamknęła drzwi przed moim nosem i tuż przed 11 wyszła w eleganckiej czerwonej kurteczce. Drzwi zostały głucho zamknięte. O 11.15 nadal nic się nie działo. O 11.20 gul skoczył mi w gardle, a w oczach zaczęły migać mroczki. O 11.30 nie wytrzymałam i poszłam ROBIĆ AWANTURĘ.

Dlaczego na drzwiach nie ma kartki, że od 11.00 jest przerwa? – spytałam słodko i podstępnie panienki w recepcji.

Bo nie ma przerwy – ostrożnie odpowiedziało dziewczę.

Ależ jest! Nikt nie przyjmuje!

Doktor już powinien być – panienka oceniła mnie szybko, żem pacjent roszczeniowy i chciała mnie gładko spławić.

A można się z doktorem skontaktować? – pytam z uśmiechem od ucha do ucha.

Jak doktor przyjdzie, to się  z nim pani skontaktuje – twardo odpowiada dziewczę i kieruje swą uwagę na komputer.

TO PANI MA SIĘ Z NIM SKONTAKTOWAĆ I ZAPYTAĆ CZY I KIEDY PRZYJDZIE DO PRACY! – ryczę już na jednym wdechu, czując za plecami moralne wsparcie wszystkich tych, którzy nie chcieli wypaść na pacjentów roszczeniowych, więc siedzieli cicho i potulnie.

Po 10 minutach doktor przyszedł. Weszłam do gabinetu jak szeryf i ostentacyjnie stałam nad nim, jak kat, z rękami złożonymi na piersiach, w lekkim rozkroku, odmawiając zajęcia krzesła przy doktorskim stoliku.

Aaale ciciśnienie trzeba zmierzyć – doktor niestety trochę się zacinał.

I niestety, taki jakiś pogarbiony był, coś miał z oczyma i w ogóle taki bardziej specjalnej troski. No nie można mu było nakopać i już!

Lepiej niech pan nie mierzy, bo mi ciśnienie skoczyło, jak się pan tak spóźniał – ostrzegłam lojalnie.

Aaaale mumuszę. Momoże nnie skoczyło?

Całkiem zadowolony z odczytu oznajmia wynik: 125/90.

Nnnie skoczyło! – stwierdza z ulgą.

Normalnie mam 90/60 – dobijam biedaka.

Aaaa… ttto sskoczyło – przyznaje strapiony.

No i potem kazał mi robić próby sprawnościowe: zamknąć oczy i stać na jednej nodze, zacisnąć pięści i zaraz rozcapierzyć palce.

Nnnie trzęsą się – kwituje zadowolony.

Potem kazał robić skłony, chodzić na palcach, a  potem na piętach. I wszystko, jak Boga kocham, sam demonstrował! No i gdy tak maszerowaliśmy na piętach przez gabinet, stwierdził ostatecznie:

Sssprawna pani jjjest.

Przystawił pieczątki, a ja jakoś zrezygnowałam ze sprawienia mu bęcków i przykrych słów. Rozstaliśmy się jak przyjaciele.  Wychodzi na to, że nie mam moralnego kręgosłupa. Bo powinnam na niego skoczyć, przydusić kolanem gardło i grożąc wbiciem palców w oczy, wykrzyczeć wszystkie uczucia pacjenta roszczeniowego! Ale, nie zrobiłam tego. Ucierpiała tylko recepcjonistka, która najmniej była winna.

admin

16 września 2009

Jest pierwsze jajko! Jeszcze ciepłe. O mało nie zemdlałam z przejęcia w tym kurniku. Jajko stoi teraz na stole na samym środku, w drewnianym kieliszeczku do konsumpcji jajek i czeka do wieczora. Zeżrę je na kolację i popiję winem. Taki mam uroczysty plan.

Ty durna jesteś, to nie ta kolejność! – obruszyła się Justyna. – Wpierw wino, a rano surowe jajeczko na kaca. Dziurkę się robi i wysysa.

Instruktaż może i rozsądny, ale na kacu nie poczuję SMAKU PIERWSZEGO JAJKA. Tak, więc jajko pochłonę dziś, uroczyście i popiję winem, bo nie mam szampana.

Zadzwoń jak je zaczniesz jeść – zażądała matka. – Posłucham chociaż przez telefon.

Wiola też mało nie upadła, bo ona pierwsza się dowiedziała o kurzym skarbie.

Ale jaja! – cieszyła się razem ze mną i upewniła się: – Prawdziwe?!

To, że kury coś kombinują, przyszło mi do głowy, gdy paliłam w ognisku stare dokumenty. Naszło mnie dziś na porządki na półkach w mojej sypialni, gdzie mam wszystko, co najważniejsze. Co jakiś czas trzeba wywalać to, co w tym najważniejszym nie jest już najważniejsze.

Siedzę przy tym ognisku i słyszę, że z NieHiltona dochodzą dziwne odgłosy. Kury siedzą w środku i gdaczą. Jedna jakoś zapiewa, a inne robią straszny rejwach, jakby się kłóciły.  Poszłam po nową partię staroci do palenia, a tu już w na wybiegu jedna kura gdacze tak przeciągle i dumnie. Tknęło mnie. Zaglądam… Jajko!

Ciekawe, jak one to zrobiły? No, że gdakały wszystkie, a jedna zniosła. Albo wywierały presję, albo jej współczuły. Muszę je teraz podpatrywać, żeby rozgryźć to tajemnicze zjawisko.

I dobrze, że nie ma Bachorów. Karol i Tina byli w weekend. Jak ich znam, trzeba by się podzielić tym jajkiem. Ale mnie taka jakaś chytrość wzięła, jak tylko je zobaczyłam. Na to jajko chytrość. Bachory, wybaczcie. Robię dziś rozpustę z jajkiem, ale powiem wam, jak smakowało.

admin

9 września 2009

– Lucy. Ten kij nie jest na was, tylko na psy. Żeby was nie całowały, bo pobrudzą – tłumaczyłam lekko zażenowana, bo jakże to tak: z kijem  do gości?!

Moje psy kochają wszystkich i chcą ich całować na dzień dobry. W ogólnej euforii towarzyszącej odwiedzinom gości, oczywiście nie słuchają mnie i skaczą na niewinnych ludzi z pyskiem  i łapami.

Synuś, weź kija i idź do bramy, goście jadą – zwykłam wołać do Bachora, gdy tylko samochody zatrzymują się pod bramą.

Brzmi niezwykle gościnnie, prawda? Ale inaczej się nie da.

LUCY MNIE ODWIEDZIŁA! Przyjechała z osobistym narzeczonym, kapitalnym Tadeuszem. Napaliła się na ten teleskop. I chyba pan Bóg ją kocha, bo trafiła na pokaz astronomiczny, który nasi siedleccy młodzi astronomii zorganizowali w dniu jej przyjazdu. Widziałyśmy Jowisza z jego czterema księżycami, kolorowo pulsująca gwiazdę Arktur, kratery na księżycu, gwiazdozbiór Smoka, nawet mgławicę M13, która ma 13 mld lat!

To ten puszek? – pytałam astronomów z niedowierzaniem, widząc coś mleczno-puchatego.

Taki dmuchawiec – poparła mnie Lucy.

Nasze astronomy spojrzały dziwnie, ale zgodzili się niechętnie:

No, może i puszek.

Koniunkcji dwóch księżyców Jowisza nie doczekałyśmy, bo ziąb nas pokonał. Miała nastąpić o 23.50. Ale, przecież mam teleskop! Postanowiliśmy oglądać koniunkcję na Smoczym Polu. Obserwacje poprzedziliśmy ginem z tonicem. Bardzo skutecznie. Tadeusz, jedyny z zegarkiem w towarzystwie, bąknął nagle:

Hmmm… Ta koniunkcja była wczoraj…

Okazało się że jest około 1.00  dnia następnego.

Koniunkcja nam przeszła! – zmartwiła się Lucy.

Noo… Ale, Lucy,  byłyśmy blisko! – pocieszyłam moją przyjaciółkę Literatkę.

Lucy jest  autorką cudownej książki „Wypadek przy ulicy Starowiślanej”. znamy się z forum pisarek LITERATKI i z mojego bloga. A teraz oto Lucy siedziała przede mną cała żywa i prawdziwa!

Oczywiście nie obeszło się bez przypałów z mojej strony. Pierwsza rzecz, to instrukcja w sprawie obsługi deski klozetowej. Pech chciał, że dzień wcześniej super deska się popsuła. Z jednej strony urwał się jakiś pipsztaczek.

Trzeba siadać centralnie – instruowałam w pąsach. – Broń Boże ruchem bocznym posuwistym!

Twierdzę, że zarówno Lucy jak i Tadeusz są zdyscyplinowanymi gośćmi. Nie musiałam wzywać pogotowia i ortopedów, znaczy – siadali centralnie!

Lucy spodobało się Smocze Pole. zaczęłyśmy wspominać „Noce i dnie” i niezapomnianą kreację Jadwigi Barańskiej jako Basi Niechcicowej. Nikt tak jak ona nie darł się piskliwie:

Bogumił! Bogumił!

Chciałyśmy poczuć się jak pani na Serbinowie.

Tadeusz… Czy masz coś przeciwko, abyśmy się trochę do ciebie podarły jak pani Niechcicowa? No wiesz…. tak: TADEUSZ!!!! TADEUSZ!!!

A drzyjcie się, jak chcecie – uprzejmie skłonił się Tadeusz, a ja pomyślałam, że ta Lucy to ma farta. To bardzo sensowny osobisty narzeczony!

Przed przyjazdem Lucy nie popełniłam już błędu, który notorycznie popełniałam przed przyjazdem innych gości. Mianowicie – nie wykosiłam trawy. Każdy, kto przyjeżdżał, był mocno rozczarowany, bo  miał nadzieje, że pojeździ na traktorku kosiarce. A ja jak durna chciałam chwalić się schludnymi trawnikami. Tym razem z dumą pokazałam Lucy nieskoszoną trawę i niebawem Literatka z przyjemnymi rumieńcami na policzkach pruła na traktorku po smoczej prerii… Cudny obrazek…

No! LITERATKI! Lucy dała dobry przykład. Może jednak uda nam się zrobić spotkanko w szerszym gronie?

admin

8 września 2009

Na samo absolutne rano (godz. 8.00) byłam umowiona z mecenasem, aby obejrzał pewne dokumenty.  Wychodzę z domu, ale dorwała mnie jeszcze moja mama.

Kanie! – przypomniała. – Przywieź mi kanie!

Kanie rosną na mojej łące w ilościach zastraszających. No to ja, w szpileczkach, na tę łąkę i sru! Kanie do reklamówki.

Przyjechałam do Siedlec, do pana mecenasa i co się okazuje? Mam kanie, ale nie mam dokumentów. O losie parszywy! Wszystko przez moją matkę!

Ale nie o tym chciałam. W minioną sobotę byłam na zjeździe absolwentów „Królówki” czyli mojego liceum. O rany! Jak cudnie się spotkać z tymi ludźmi. Joanna zawsze była najpiękniejszą dziewczyną w klasie i tak jej już zostało. Podobnie Beata, która przez lata pokazała, że ma duszę prawdziwej lwicy i naprawdę Wielkiego Człowieka. Moja kochana Kaśka jest pielęgniarką i ma w sobie takie pokłady opiekuńczości, że pyta na przykład:

Nie masz łyżeczki?

I nagle zrywa się i leci. I przynosi łyżeczkę z któregoś tam piętra. Maciek wygadał się, że kiedyś z Jackiem strasznie rywalizowali o Kaśkę. No i Kaśka w te pędy dzwoni do Jacka, czy przyjedzie.

Acha… No… Jasne… – kiwa głową do komórki.

Odkłada ją i mówi z westchnieniem:

Pierwszy ząbek się wyrżnął…

Jackowi?! – przeraził się Maciek.

Otóż, nie. Nasz Jacuś został niedawno tatusiem. I nieprędko przyjedzie z drugiego końca Polski.

A ja teraz lecę zwieźć matce cholerne kanie. Do mecenasa znowu muszę się zapisać w kolejkę.

admin

4 września 2009

A bo ja dzisiaj to jestem jednym wielkim wzruszeniem – westchnął z samego rana kolega Darek.

Nie to, żeby się czegoś domagał. Współczucia, na przykład, albo przytulanka. Bo Darek nie z tych. Od razu mnie zszokował tym wzruszeniem.

– Co ci się stało?! – zaniepokoiłam się.

Nie wiem. Tak się obudziłem…

– I od razu byłeś wzruszony?

No.

Pięknie!  A teraz Darek stoi za moimi plecami i groźnie mówi:

-Mariola!

Udaję, że nie słyszę. Darek znowu wzdycha.

Wiesz co? Ja mam tylko dwa wyjścia: albo się do ciebie nie odzywać, albo pisać swojego bloga.

Darek musiałby pisać swojego bloga, bo uważa, że w moim jest tylko 3/4 prawdy. Niby tak było, ale jest inaczej.

Bo my inaczej świat widzimy – tłumaczę mu. – A ty, jak dziś jesteś taki wzruszony, to być może właśnie widzisz świat tak, jak ja na co dzień! Więc patrz Dareczku, patrz!

No i Darek zrobił lekką awanturkę, że z tymi duchami inaczej było. Nawiązał do wpisu, kiedy to pisał raport o duchach i miejscach nawiedzonych, a Szef go dorwał i zapytał:

Kiedy ja te duchy zobaczę?

I ty napisałaś, że ja długo nie mogłem dojść do siebie! – wkurzał się. – A wcale tak nie było! Powiedziałem, że przed piętnastą je zobaczy!

No dobra, biję się w piersi.

A teraz mam wyrzuty sumienia, że z porannego wzruszenia Darka niewiele zostało. W takich chwilach chce mi się krzyczeć:

Niech mnie ktoś powstrzyma na Boga, nie mnie ktoś powstrzyma!

admin

2 września 2009

Hurtem to zrobię! Dziękuję, dziękuję i jeszcze raz dziękuję. Za te urodzinowe telefony, esemesy, maile! Nie na wszystkie mogłam odpisać, bo skrzynka mi padła, a i telefon był tak rozgrzany, że esemesy odbierałam z opóźnieniem. Dlatego tutaj, hurtem, biję pokłony dla tych, którym nie podziękowałam osobiście!

A jeśli o kury chodzi… TO MIT JAKIŚ CHOLERNY, ŻE ONE JAJKA ZNOSZĄ! Zupełnie jak te bajki o bocianach, że dzieci przynoszą. Wiem, bo codziennie zaglądam. Kury nie mają z jajkami nic wspólnego! Wiem, bo widzę!

Nic! Zero jajka! Niewdzięcznice. A ja im tak dogadzam! Dziś warczałam wściekła:

Jaja sobie robicie, czy co?

Ale one są bezstresowe, psia ich mać.

admin

1 września 2009

Mam urodziny. Jako, że powiłam się w dwudziestą piątą rocznicę wybuchu II wojny światowej, fakt ten wycisnął piętno na moim charakterze… I nic na to nie poradzę.

Już o 7 rano zadzwoniła z życzeniami ciocia Basia.

No a chłopa już sobie znalazłaś? – oczywiście pociągnęła wątek, który ją zawsze najbardziej interesuje. – Bo to już pora, lata ci lecą!

Jakbym nie wiedziała. Sopel wyrwała jej słuchawkę.

Nie zawracaj sobie głowy chłopem, nie słuchaj jej. To same kłopoty!

No, przecież wiem.

No, chyba żeby ci tam sprzątał i gotował – po namyśle spuściła z tonu Sopel.

A, tu też się zgodzę.

Potem zadzwonił Piotr. Kurtuazyjnie ujął mi połowę wiosen i pięknie wyrecytowal coś w stylu:

100 lat, 100 lat, pomarańczy, niech ci facet nago tańczy.

Jak Boga, co oni wszyscy z tymi facetami? Piotr wypytał mnie, jak spędzę jubileuszowy dzień.

Ale nuda! – skwitował moje plany.

Najfajniejszy prezent zrobiła mi Ania z Sanoka. Przysłała mi nową, świeżo napisaną powieść dla młodzieży, gdzie występuję (nawet z imienia) jako całkiem ważna postać. I moje psy też. I nawet teleskop!Powieść jest cudna, śmiałam się przy niej i ryczałam. Ależ ona ma talent!

A moja matka ma dziś imieniny. Swego czasu byłam jej imieninowym prezentem. Sama nie wiem, czy to był dobry pomysł. Czekała na syna. Do tej pory funkcjonuję w rodzinie, jako Pierworodny

.Zajrzę dziś do kurnika. Może jakaś kurka zrobi mi prezent? I popiję moje pierwsze jajko szampanem? Ha! Piotr by padł z zazdrości. Ja mu dam nudę!


FireStats icon Działa dzięki FireStats