Archive for styczeń, 2010

admin

31 stycznia 2010
„Dlaczego?” to jedno z najbardziej filozoficznych pytań, jakie znam. Zauważcie, że rzadko wypływa z ciekawości. Zazwyczaj dotyczy głębszej natury rzeczy. Normalnie, czysta filozofia.

Jednego wieczoru, gdy świętowaliśmy z adoratorem którąś tam naszą rocznicę w nastrojowej knajpce, padło filozoficzne „Dlaczego?”. Adorator wrócił właśnie z toalety i miał obłęd w oczach. Chwilę milczał, chwycił za kieliszek szampana, wychylił duszkiem i obejrzał się z niepokojem za siebie. A potem konspiracyjnie nachylił się i zaczął wzburzony opowiadać:
– Stoję przy pisuarze, a tu z męskiej ubikacji wychodzi KOBIETA! Ja dalej stoję przy pisuarze. A ona podchodzi do mnie i wyciera ręce w moją koszulę! Dobrze, że chociaż umyła ręce, bo umyła, nie powiem, nie pomoczyła ich, tylko umyła. DLACZEGO ona to zrobiła?!
Nie umiałam na to odpowiedzieć, ale przyjrzałam się KOBIECIE, wskazanej dyskretnym ruchem głowy. Siedziała samotnie przy stoliku i zamawiała właśnie kolejny kieliszek wina. Może jej się pomyliło? Znaczy kółeczko z trójkącikiem i koszula z ręcznikiem?
Adoratora wzburzenie gryzło okropnie: dlaczego i dlaczego to zrobiła?
– A idź i zapytaj – nie wytrzymałam, bo tego wieczoru filozofia była ostatnia rzeczą, która chodziła mi po głowie.
Adorator z determinacją wstał, podszedł do KOBIETY, ukłonił się i rzeczywiście zadał pytanie:
– Dlaczego pani to zrobiła?
KOBIETA spojrzała na niego lekko zamglonymi oczyma i rzuciła tak jakoś w eter:
– Nie rozmawiam z nieznajomymi.
Ja o mało nie spadłam z krzesełka, ale, oczywiście, tak jawnie nie mogłam rechotać. KOBIETA od razu mi się spodobała, ale wiecie… lojalność to lojalność. Adorator nigdy nie otrzymał satysfakcjonującej odpowiedzi, niestety. Jak na mój gust, może ona w tej męskiej toalecie nie zobaczyła ręczników? A może KONTESTOWAŁA? Taaa… czysta filozofia.

Czasem ją wspominamy i pytanie ciągle pozostaje bez odpowiedzi. I może dobrze. Bo zwykłe przeoczenie ręcznika, odebrałoby KOBIECIE cały dramatyczny urok. Wolę myśleć, że jej historia miała drugie dno. Zupełnie jak napis „Głupi kaowiec” w damskiej toalecie z „Rejsu”. Mówię wam: pytanie „Dlaczego?” to czysta, najczystsza filozofia!

admin

21 stycznia 2010

Zima uziemiła mnie w domu. Śniegu mamy tak do tyłeczka. Do Niehiltona prowadzi udeptana ścieżka. Tta ścieżka idzie potem w kilku kierunkach. Jeśli się z niej krokiem zboczy, to wpada się w zaspę i śnieg włazi do butów. Chodzimy więc utartymi ścieżkami.

– No… to jak na spacerniaku – podsumował sceptycznie Irek z Jagodnego.

Spacerniak! No właśnie! Irek otworzył mi oczy! Jestem w więzieniu! Masakra.

O Irku jeszcze nie pisałam. Irek jest mistrzem w powożeniu zaprzęgami parokonnymi.  Nikt tak nie smaży karpia, jak on. Jest twardzielem, ale raz widziałam, jak miękną mu kolana. Nagrywaliśmy wtedy mój  program w TV Siedlce. Natalka się trochę nudziła. Była w zaawansowanej ciąży. Podeszła do otwartego okna, a studio mieści się na XI pietrze. A potem wszystko stało się błyskawicznie: Irek zerwał się, podbiegł do niej, zatrzasnął futrynę i patrzył w panice, czy nic jej się nie stało. Natalka zaś ze zdziwieniem.  Jeszcze nigdy nie widziałam w jego oczach takiego strachu!

Uwielbiam jego poczucie humoru. Zawsze stawia sobie za punkt honoru odprowadzanie gości do samochodów. Każdy macha ręką, bo wJagodnem czuje się jak w domu:

Irek, trafimy!

Irek kłania się z galanterią i serwuje złotą myśl:

Gość porządnie odprowadzony nie ma prawa zawrócić!

Justyna pojechała kiedyś do Jagodnego, aby napisać o sukcesach Irka. Akurat Ukraińcy poprosili go, aby trenował ich kadrę narodową. Justynę powitała entuzjastycznie Helenka, córka Irka i Natalki.

A jabłusko jes najlepse – zaatakowała Justynę z tajemniczą miną.

Justyna, osoba spolegliwa, przytaknęła, że tak jabłuszko dobre na wszystko.

A jabłusko jes najlepsze – znowu podkreśliło dziecko z naciskiem.

Po kilku kolejnych zagajeniach o jabłusku, Justyna zadała w końcu właściwe pytanie:

A dlaczego jabłuszko jest najlepsze?

Helenka zniżyła głos konspiracyjnie:

Bo po jabłusku jes kupka!

Jasne! Od tamtej pory, co niektóre sprawy kwitujemy z Justyną:

A jabłusko jes najlepsze!

Tak, Helenka to klasyk. Jak tatuś. A ja mam spacerniak!

admin

19 stycznia 2010

Hurra! Twardzielki się spodobały i jest już wydawnictwo, które chce je wydać! Cieszę się niesamowicie! Otrzymałam bardzo miłego  maila! Napiszę o tym więcej, gdy już omówimy szczegóły! Sukces będę mogła odtrąbić dopiero po podpisaniu umowy przecież. A to przede mną.

Wczoraj trzaskałyśmy z Madzią w squaha. Madzia była po nocnym dyżurze, spała tylko godzinę i była na strasznej adrenalinie. Całą noc ratowała życie malutkiego dziecka.

– Ale wiesz, chyba będzie dobrze – uśmiechnęła się ze zmęczeniem.

A potem zaczęła walić takie piłki, że mało mnie nie dziurawiło na wylot. To był mecz na same długie piłki! Uff!

Patrzyłam na nią z podziwem. I wiecie co? Dotarło mnie, że wokół nas są tacy cudowni ludzie! Przecież ta Madzia jest prawdziwą bohaterką. I twardzielką!

A za „Twardzielki” trzymajcie kciuki! Nawet nie wiecie, jak się cieszę!

admin

16 stycznia 2010

No to wygląda na to, że akcja „zielona starzała” (czyli jak leciałam z drabiny) ma swój ciąg dalszy w moim kolanie. Jak nic, uszkodzone! Jeszcze się łudziłam, że przejdzie, ale skoro opuchlizna przez miesiąc nie zeszła, a kolano dalej nie chce się zginać do końca, znaczy coś jest na rzeczy… A niech to jasny szlag!

Bachor na mnie wrzeszczy, że muszę iść do lekarza. Tłumaczę, że nie mogę, bo wiem, że jak mnie nieumiejętnie dotknie, to będzie bolało, jak cholera.

– Pójdę, jak przestanie boleć – zapewniam.

Dzisiaj zadzwoniła do mnie pani Irena. Ma 90 lat, pisze wiersze i jest kopalnią wiedzy o wszystkim.

– No, to ty dziewczyno nie poskaczesz – zawyrokowała. – A chciałam cię zaprosić na naleweczkę… Bo wiesz… ja codziennie… kieliszeczek… Sama robię, na spirytusiku.

Dostało mi się jeszcze od niezdar i niezguł.  Że niby taka sprytna jestem, a proszę… kaleka. W powyższych okolicznościach pani Irena uznała, że nie będzie mnie poić spirytusowym dobrem. Chyba w trosce o to, co sobie jeszcze zrobię, gdy już od  niej wyjdę…

– A ty pamiętasz, dziewczyno, jak sie nazywał taki jeden, gruby?

Kompletnie nie wiedziałam, o kogo jej chodzi.

– Ech, bo wy młodzi, to kiepską pamięć macie – dobiła mnie pogardliwym machnięciem ręki

Zastanawiam się, czy nie zadzwonić do Piotra. Bo z Piotrem, to jest tak: facet ma nieprzeciętną inteligencję, jest błyskotliwy, jak brzytwa! Uwielbiam z nim rozmawiać i nie kryję zachwytu. Co i rusz mu powtarzam, jaki jest mądry, przystojny i niesamowity. Czasem nawet od tego zaczynam rozmowę.

– Nie musisz mi, aż tak słodzić, jeśli chcesz mnie zaciągnąć do łóżka – wzdycha czasem łaskawie, a ja potem długo nie mogę nic powiedzieć.

Ale czasem jest tak, że ja mu mówię, jaki  jest mądry i śliczny, a on mamrocze ponuro:

– Nie. Nie jestem…

I, nie ma siły, żeby go przekonać, że śliczny i mądry jest!

Zadzwoniłabym poskarżyć się, że osiągnęłam etap w życiu, kiedy nawet 90-cio letnie panie nie chcą się ze mną napić. Gdyby był w podłym nastroju, moglibyśmy razem ponarzekać. On jest po kontuzji barku, ja kolana. U nich jest zimno, u mnie też. Moja jedna suka ma cieczkę, ale u nich pięć… Obawiam się jednak, że jeśli ma nastrój skowronka, to mnie dobije.  Jak pani Irena. I nawet nie ma co wtedy mu podpowiadać „podręcz mnie trochę”, bo potrafi wymówić się z wyższością:

– Raczej nie jestem zaangażowany w ten projekt.

Pani Irena zamiast nalewki zaproponowała mi maść ichtiolową. A potem się szybko rozłączyła, bo chciała się wybrać na przegląd kolęd.

– No, to cześć! – zakończyła beztrosko rozmowę. – Spieszę się! A ty może weź sobie jakąś laseczkę do chodzenia.

I tyle jej było.

To ja idę po tę maść ichtiolową.

admin

14 stycznia 2010

No, dobra… To powiem o niespodziance…Zgodnie z umową wysłałam do wydawnictwa Red Horse książkę „Gonić króliczka II” (to roboczy tytuł, sugeruję wydawnictwu tytuł „Dobrze jest!”). Ale jest jeszcze coś…. Równolegle nad książką dla RH pracowałam nad kolejnymi dwoma pomysłami! Jeden z nich zakończyłam i wysłałam w świat. To powieść „Jak to robią twardzielki…”. Drugi jest w trakcie „mąk pańskich” czyli twórczych. To się nazywa „płodna pisarka”. Ha!

Czekam teraz niecierpliwie na odpowiedź z wydawnictw, do których wysłałam Twardzielki. Trzymajcie kciuki! Zapewniam, że w Twardzielkach czeka was spora dawka śmiechu!

Pewnego pięknego dnia moja droga redakcja została zmuszona do intensywnego myślenia nad tytułem powieści. Wiadomo, że najlepszy w tytułach jest kolega Darek. O rany! czego to on nie wymyślał! I chyba wszystko było dobre! Stanęło w końcu na „Jak to robią twardzielki…”

Aniu z Sanoka! Dziękuję za pomoc przyjacielsko-redaktorsko-korektorską!

Wiolu! Czytaj, bo czekam na opinię!

Justyna! Dzięki za podnoszenie na duchu!

A wy kochani: trzymajcie kciuki za Twardzielki. Ja w nie wierzę!

Ot, surpriza, co?

admin

14 stycznia 2009

No dobra… Tych pierogów nam wyszło coś ze czterysta. Guciowa jest w szoku. Wszyscy są w szoku. My w największym. patrzyłam na rosnącą stertę i jęczałam:

– Kurde, kto to zje?!

A Tina robiła te swoje oczy kota ze Szreka i jęczała:

– Maaariooola…. No co to jest, tyle pierogów?

Podobno sama to szybko zje. Komunikat jest czytelny: spieszcie się! Ależ ona ma możliwości.

Ale nie o pierogach będzie.

Czy zauważyliście, że zawsze jest taki ktoś – lekarstwo na wszystko? U nas jest to Waldi. Mąż mojej przyjaciółki Ani. A wygląda to mniej więcej tak: lampka się zepsuła (oj, trzeba zadzwonić do Waldiego); w kosiarce trzeba wymienić olej (Waaaldiiii… kiedy będziesz?); sofę trzeba przewieźć od Małgosi do mnie (Waldi! Pomożesz?!). I tak w koło Macieju. Waldi ma z nami, babami, krzyż pański.

Wczoraj gadałyśmy z Guciową o wyborze samochodu dla niej.

Ale skąd ja będę wiedziała, że to akurat auto dla mnie?! – denerwowała się ogniście Guciowa.

Faktycznie. Skąd, ona biedna, może to wiedzieć?

No to, weź Waldiego ze sobą – podpowiadam usłużnie.

Aaaa… – na Guciową spływa nagle błogi spokój. – No, tak! Waldi!

Waldi tylko raz stanął dęba, że tak powiem. Razem z Anią odbierali mnie ze szpitala. Byłam po operacji przegrody nosowej i wyglądałam, jak mrówkojad. A Waldi jest estetą. Miałam napchanej maści w dziurki od nosa, co wyglądało paskudnie – jak gile u przedszkolaka.  Waldi uciekał ze wzrokiem i najwyraźniej się męczył w moim towarzystwie. Co gorsza, tardycjnie rzuciłam się na nich „buzi buzi”, bo tak się zawsze witamy.

Gdy przyszło do buzi z Waldim, biedak cofnął się gwałtownie i mocno zdegustowany oznajmił:

– Później cię pocałuję.

Na szczęście uroda mi się potem poprawiła i Waldi znowu mi zaczął pomagać.

Zaraz będę dzwonić do Waldiego w sprawie fachowców do mieszkania Bachorów. Jak się uwinę, to zdążę zadzwonić przed Guciową. Bo Waldi jest dobry na wszystko!

admin

10 stycznia 2010

Zupełnie zapomniałam wam powiedzieć! Bardzo medialnie rozpoczął się ten rok. Zaczęło się od styczniowego numeru DOBRE RADY. Jestem tam! I to przed przepisami kulinarnymi! Małgosia Sobieszczańska (scenarzystka, m.in. od „Domu nad rozlewiskiem”) powiedziała, że to BARDZO dobre miejsce. Ha! W dodatku mam dobre towarzystwo: moja historia została połączona m.in. z historią Wadny Kwietniewskiej (piosenkarka WADNA I BANDA). Elżbieta Turlej opisuje moją przygodę z Bilą, uratowanym psem (jakich na Smoczym Polu jest trochę, he he).

Polecam wam zdjęcie a Bilą. Co prawda grzywkę mi na deszczu skręciło (okropność), ale chodzi o spojrzenie Bili. Wiola to wychwyciła bezbłędnie: Bila patrzy na mnie, oddając w spojrzeniu swoje serce. Normalnie, chyba mnie kocha. Bila, ofkors.

A potem byłam w głównych Wydarzeniach w POLSACIE. Też chodziło o uratowanego psa. Ktoś mu życem zdarł kawał skóry z karku. Koszmar. (Niunia ma już nowy dobry dom!).

No i jeszcze potem byłam w Radiu ESKA.

No i wystarczy. Po reportażu w POLSACIE wszyscy do mnie dzwonili w sprawie zwierząt. A ja akurat wzięłam urlop i wyłączyłam telefon. Bachor zajechał do redakcji i dzwoni w panice:

– Włącz telefon, bo tu ludzie nie mogą pracować! Cały czas są telefony, że do ciebie się nie można dodzwonić.

No to, włączyłam. Odebrałam kilka skarg i próśb, między innymi o to, abym załatwiła budki lęgowe dla szpaków dla jednego pana. Świetnie.

Wczoraj nas zawiało. Musieliśmy pojechać po jakiś prowiant. Przytomnie wzięliśmy łopaty. Tina odkłaczała swój elegancki płaszczyk.

– Daj spokój, zobaczysz, co nas czeka – patrzyłam sceptycznie na walkę Tiny z psimi włosami na płaszczyku.

Ha! Potem jej to wypomniałam, gdy leżałyśmy w śniegu, a Bachor mało jej nie przejechał. Bo jej leżącej w zaspie nie widział. Cały czas kłóciliśmy się z Bachorem o styl jazdy w zaspach. Zamienialiśmy się za kierownicą, na zasadzie:

– Zobacz, jak się to robi!

I, sru! Znowu postój i łopaty. Z pewną zgrozą minęliśmy karawan. Rany! Kondukt pogrzebowy w tych zaspach! Lepiej o tym nie myśleć.

Zapasy zrobiliśmy wspomagając rodzimy biznes. Do Siedlec nawet nie próbowaliśmy dotrzeć.  Na przekór zimowym okolicznościom przyrody zrobiliśmy pyszne naleśniki i deser z bitą śmietaną. Bitą śmietanę w proszku znalazła w szafce Tina.

– O! Trochę przeterminowana – zmartwiła się po pierwszej euforii.

– Który rok? – dopytywał się Bachor spod gorącego prysznica.

– 2006 – markotnie przynała Tina, patrząc na datę przydatności.

– Ja tam obrzydliwa nie jestem – zaznaczyłam. – I wcale się takimi datami nie przejmuję.

No to Bachory zrobiły tę bitą śmietanę.

– Nie jest taka jak u Stefano – oceniła Tina.

(Stefano jest fanem naturalnej bitej śmietany i robi ją w jakimś syfonie, kiedyś jadłam – była boska!).

Nasza bita śmietana miała dosyć kremowo-maślaną konsystencję. Nie była puszysta. Ale, zjedliśmy. Bachorom nic, ale ja dostałam wysypki na twarzy. Chodziłam, jak burak czerwona. Ale do dziś zeszło. Za to naleśniki pyszne. Aha, i jeszcze wyłamałam na wietrze drzwi do ganku. Bachor musiał w zadymce je ściagać i naprawiać zawiasik. Same przygody.

Mam nadzieję, że dziś będzie spokojniej. W końcu, mam urlop! I chcę się zregenerować! Czy zima mnie słyszy?! No!

admin

7 stycznia 2010

No i stało się: niejaka Anna z Sanoka wysnuła wniosek że się zadziobałam na śmierć. Bo na blogu cicho. A ja po prostu dalej dziobię. Całkiem żywa. Dzień wcześniej poszalałam przy squashu. Więc dziś może mniej żywa.  Na squasha zaprosiła mnie Madzia. Nie widziałam jej od roku. A jak zobaczyłam na korcie to siadłam i jęknęłam: ja też tak chcę wyglądać!

Madzia odkryła squasha w październiku. Bierze co tydzień lekcje. A dzięki squashowi odkryła, że życie się zaczyna po pięćdziesiątce. Schudła o połowę, jest opalona, śmieje się od ucha do ucha i kurde jest sexy, jak nigdy.

– Wszystkich tu molestuję!Grać! Grać! Grać! – przyznała otwarcie. – A jak muszę się wyżyć, to gram z chłopcami „dwudziestkami”.

O, proszę. Bardzo mnie tym zaintrygowała.

– No, ale co z tymi dwudziestkami? – chciałam wiedzieć. – Że niby, co: takie mocne piłki dają, czy że są szybcy?

Madzia spojrzała mi głęboko w oczy i szczęśliwa wyszeptała:

– Są ZAWZIĘCI!

Jasne.

Ale, w sumie, to o Annie z Sanoka miałam pisać. Czyli Annie Strzeleckiej. Oto ukazał się jej Damian. A dokładnie „Życie i śmierć oraz se(k)ns poniekąd według Damiana”. Dostaliśmy jej książeczkę pod choinkę i to był najcudowniejszy prezent! Damian jest wyjątkowy. To Mikołajek, Alf i Muminki razem wzięte! A kim jest? Jednorożcem, który mieszka z ludzką rodziną. Jej obyczaje mocno go nurtują i są przyczynkiem do iście filozoficznych spostrzeżeń.  Damiana się kocha od pierwszego wejrzenia. Damiana chce się mieć, do Damiana się wzdycha. A gdy się robi źle na duszy, można westchnąć: och, Damian, co ty byś na to powiedział? Damian ma wszystkie atuty, aby stać się książeczką kultową!

Rysunki do Damiana wykonała córki Ani, Kaja. Tina krótko stwierdziła:

– Zajebista jest!

Dedykacja Ani na wstępie jest wielce wymowna: WSZYSTKIM, KTÓRZY MAJĄ TAK SAMO.

Kochani, szukajcie Damiana, bo każdy go musi mieć! To wymarzony prezent dla wszystkich, którzy „mają tak samo”. Naprawdę. Wyjątkowa, absolutnie wyjątkowa pozycja. Pogodna, dowcipna, głęboka i wzruszająca. Kocham Damiana, i już!

Aniu! Dziękuję ci za Damiana!


FireStats icon Działa dzięki FireStats