19 listopada 2010
Używacie brzydkich wyrazów? Ja od razu mówię: używam! Więc, jeśli was razi rzucanie mięsem lub, jak kto woli, łaciną – nie czytajcie tego wpisu. Od razu mówię, że rażą mnie przekleństwa stosowane pospolicie, bez finezji, jako przecinek i to w nieodpowiednim miejscu. Wiecie, takie: „byłem, k.., na meczu, k…, wyjeb…m się w progu, k…, a ta p…a mnie k… wkur…, aż mnie ch… strzelił, k…, co za k… dzień pier…., k…, jeb… jakiś k… jak sku…syn”, itd, itp. Czyli to, co się u młodych ludzi na ulicy słyszy. Niektórych.
Adaś na pewno umie bluzgać. Trzeba słyszeć to jego dźwięczne „rrrr” w naszych rodzimych bluzgach. Miodzio! I ten głosik, i akcencik!
– Burdel taki ten szołbiznes, że tylko kurrrr… bombę rzucić – wyznał kiedyś, gdy analizowaliśmy ploty z plotkarskich gazet, gdy nam się krwi zachciało.
Mało nie spadłam z fotela, tak rżałam.
Ostatnio wracamy z Kielc, z wystawy psów i Adaś każe mi zatrzymać się na najbliższej stacji i kupić wodę dla Gudika, bo pies ziaje i pewnie zaraz zemdleje z pragnienia. Zatrzymuję się z piskiem opon, kupuję wodę, nalewamy do miseczki, a Gudik z niechęcią odwraca się ogonem. Co mu będziemy tu pod nos podtykać! Adaś jeszcze raz próbuje, a Gudik ostentacyjnie kładzie się spać.
– Patrz! W ch… nas zrobił! – rzuca Adaś ze zgrozą.
Wczoraj miałam nie najlepszy dzień. Czułam, że potrzebuję rzucić się komuś do gardła. A wszyscy w koło, jak na złość, strasznie grzeczni. Dzwonię do naczelnika wydziału dróg, którego bardzo lubię, ale zew krwi, to w końcu zew krwi. A nóż… Od kilku dni dobijam się w sprawie, która mnie mocno bulwersuje, ale decyzje miały zapaść dopiero na kolegium prezydenckim. Według moich obliczeń, zapadły. Więc dzwonię.
– No to niech mnie pan naczelnik powkur… i powie, co tam z tymi parkingami ustalono – witam się uprzejmie.
Ale naczelnik sroce spod ogona nie wypadł.
– A właśnie, że nie powkur… bo decyzję przełożono na następne kolegium za tydzień! – odparował naczelnik jadowicie i z satysfakcją.
Co za pech! A mogliśmy się tak pięknie pożreć!
No to dzwonię do szefa siedleckiej „Solidarności”, do którego wysłałam ostatnio pracowników upadającego zakładu, którym nie wypłacono odpraw. Jedna z pań zadzwoniła potem do mnie i powiedziała, że szef Solidarności powiedział, żeby się lepiej z Zaczyńską nie zadawali, bo to im tylko zaszkodzi.
– Czemu pan ludziom mówi, żeby nie rozmawiali ze mną? – walę z grubej rury i już się cieszę, że tu to na pewno krew się poleje.
Ale szef Solidarności dostał słowotoku, z którego wynika, że wcale tak nie mówił, że z Zaczyńską, bo raczej całą prasę miał na myśli. Nooo… z całą prasą to ja się szarpać nie będę, ale nerw w głosie związkowca trochę jednak osłodził mi nastrój. I tak wiem, że mówił o Zaczyńskiej, ale wystarczy mi świadomość, że on już wie, że ja wiem… Taaa….
Mój osobisty Szef też chyba miał ochotę nieprzepartą przegryźć komuś żyłę. Spojrzał na mnie ciężko znad biurka i zapytał filozoficznie:
– Do jakiego poziomu skur…nia jeszcze dojdą?
Miał na myśli kampanię wyborczą. Musiało nim zdrowo telepnąć, bo Szef mięskiem raczej nie rzuca. Ale ja go, akurat, rozumiałam.
Nie wiedzieć czemu, wieczorem, przestałam być krwiożercza i nawet się wzruszałam filmem i rozmową z Guciową. Ona ma fajnego ucznia. Właśnie jej pomagał pozbierać rozsypane magnesy i gdy go pochwaliła, że jest dżentelmenem, rozpromieniony stwierdził:
– Jaka pani jest miła! Jak fajnie mieć taką miłą panią!
On zawsze chwali Guciową i się nią zachwyca. Kiedyś patrzył na nią z miłością i powtarzał:
– Jest pani taka… jest pani taka… taka.. taka POMOCNA! – znalazł wreszcie słowo, którego tak intensywnie szukał.
Fajny jest ten mały. Na pewno, jak dorośnie, będzie rzucał mięskiem z wdziękiem i finezją.
A dziś zobaczyłam, że pełnia przyszła. No, to wszystko, k…, jasne! Skąd się wziął ten zew krwi. Cóż, przeczekam. Po prostu, k…., przeczekam.