Archive for grudzień, 2010

admin

Wesołych Świąt Kochani!!!!

O rany, ja to i tak ledwo żyję, zresztą sami widzicie, kiedy popełniłam ostatni wpis. To przez mój nadgarstek, który się rozklekotał. Doktor chciał dać zwolnienie na pół roku (!), żeby ręka odpoczęła. Ale po ostrych negocjacjach i wielkich obietnicach z mojej strony, że ręka będzie odpoczywać,  zwolnienie mam do 11 stycznia.

Nie wiem, co to będzie, bo moja mama co roku obdarowywała nas w Wigilie łuską z karpia (na przyciąganie pieniędzy), a w tym roku – nie ma!

– Porobiłam śliczne zawiniątka do portfela, ale nie wiem, gdzie położyłam – zaszczebiotała beztrosko.

Potem, gdy już wróciłam po kolacji do domu, zadzwoniła, że zapomniała podać na stół zasmażaną kapustę. Stała sobie w kuchni. Ponoć to wszystko przez moje sushi. Jako tradycyjną potrawę wigilijną (nie jestem w tym dobra) zrobiłam sushi. Moja matka bardzo pomysłowi przyklaskiwała, bo sushi jadła pierwszy raz w życiu u mnie i tak jej posmakowało, że zaczęła przebąkiwać o szybkim uzależnieniu.

Ja nie byłam lepsza od matki. Chwyciłam prezent spod choinki i zaczęłam zachłannie rozrywać, ale patrzę, że  Bachor zbladł. Okazało się, że dorwałam się do prezentu Tiny.

Na powitanie Bachor gospodarskim okiem ogarnął Smocze Pole i widząc jak mam ślicznie odśnieżone, rzucił z uznaniem:

– Noooo… profeska!

Sama odśnieżałam! Ale zaraz się żachnęłam: nie ucz ojca dzieci robić! Pewnie, że profeska!

Na razie jestem przejedzona i zmęczona. Dziś odpoczywam. Dziękuję za wszystkie życzenia!!! I także życzę wszystkiego, co najlepsze!!!

admin

14 grudnia 2010

Oj! Bo bym zapomniała! „Świat Kobiety” rekomenduje Twardzielki!!!! W dziale „wieczór na kanapie” redakcja poleca lekturę „Smaki południowej Italii” oraz… „Jak to robią twardzielki…”!!!! Mam już egzemplarz, który kładę pod poduszką:))) He, he, he… Jestem dumna i blada! Kupujcie „Świat kobiety”. To już styczniowy numer, ale w sprzedaży od początku grudnia!!! Hura! Hura! Hura!

admin

14 grudnia 2010

Końcówki roku są, jakie są. No, kurde, muszą być pamiętne! Co się nie zdążyło przydarzyć w ciągu roku, pcha się na hura teraz. Razem z przedświątecznymi porządkami. I opadami śniegu. Naprawdę trzeba hartu ducha, żeby się nie dać zwariować. Ot, wczoraj przyszło wezwanie do zapłaty za parkowanie w Warszawie z… 2005 roku! No, co…  Zapłacę.

Przez weekend była u mnie mama. Przyjechała pomóc w sprzątaniu. Dobra jest, Wzięła na siebie najgorsze: ganek i kotłownię. Jest bezbłędna w logistyce: powołując się na wiek i tak angażuje mnie w co grubszą robotę. Przy okazji wszystko przestawia po swojemu. Ulubionego kubka do kawy nie mogłam znaleźć. Trafiłam na niego przez przypadek, szukając puszki z zielonym groszkiem. Stał tam, gdzie puszki! Sam jeden, taki bezbronny i smutny! Cóż… nie powiedziałam NIC.

A potem mama zaczęła przeganiać koty z kuwety. Koty są piecuchami wolnościowymi. Latem więcej ich nie ma niż są, ale zimą wprowadzają się do domu na dobre. Wstawiam wtedy wielką kuwetę, bo jakże by inaczej. Kotek w śnieg nie lubi…

No, i słyszę co i rusz, jak mama szaleje:

– A poszedł stąd! Na dwór robić!

I sru! Koty wygarnia z kuwety i na dwór przez okno wysadza. Na nic zdają się tłumaczenia, że zima, lepiej niech do kuwety robi, niż za telewizor na przykład. Mama swoje wie. Nie będą jej koty w domu srały, jak własne podwórko mają. Dobra. Przeczekam.

A potem znowu ten śnieg. Pada i pada. Szlag by to… Coraz częściej tęsknie wspominam Bachora. No, jaki on, kurde, dobry był w tym odśnieżaniu! Ale odcięta pępowina, to odcięta pępowina! Zaciskam zęby i odśnieżam. Na rozgrzewkę rozpamiętuję moje heroiczne czyny. Ot, choćby jak z Guciową wykopałyśmy oczko wodne na działce. Na półtora metra głębokie. W glinie! Jednym szpadelkiem! A ziemię wybierało się wiaderkiem po jakiejś farbie. He, he… Pan z zarządu działkowego zachodził i wnerwiał nas niemożebnie. Z uporem się krzywił i kręcił głową:

– Nie dacie rady – mówił z przekonaniem.

Kopałyśmy przez parę godzin, więc chłopina się nadreptał, bo ciekawość taka go wzięła, że pod koniec z kumplem przychodził. Widza potrzebował. Akurat padła kolej kopania na Guciową. Tej, jako że sama ma półtora metra wzrostu, z dołka już nie było widać. Wystawiała się tylko ręka z wiaderkiem z ziemią, które ja odbierałam i wysypywałam na sztuczną skarpę.

– Nie dadzą rady – tradycyjnie stwierdził pan z zarządu.

– Nie dadzą. Do takiej roboty to chłopa nająć muszą – dodał kolega i łyknął piwa z puszki.

– Taaa – zgodził się pan z zarządu i też łyknął piwka.

Pokiwali głowami i poszli. Zasapana Guciowa dopytywała z dołka:

– Czego chciał?

– Powiedział, że chłopa nam trzeba.

– Chłopa! Chłopa!… Idiota – wysapała Guciowa.

No i żeśmy to oczko wykopały. Pan z zarządu ostentacyjnie omijał naszą działkę szerokim łukiem. Oczko bez chłopa?! Parę wieków wcześniej na stosie by nas za to spalił.

Taaa… To jak żeśmy to oczko wykopały… w glinie… z wiaderkiem po farbie… to z odśnieżaniem też sobie dam radę! A, co! Ale Guciowa tez b y się przydała. Raźniej  by było.


FireStats icon Działa dzięki FireStats