3 marca 2011
Dziś jest tłusty czwartek, a ja na zupie brokułowej. Wyłączyłam telewizor i radio, bo wszyscy o pączkach nadają. Masakra jakaś. Razem z Justyną obiecujemy sobie, czego to nie zjemy… już niebawem. Powiedzmy, że jak się zupa brokułowa skończy.
Udało mi się w końcu dodzwonić do Grzesia. Grześ to zadziwiający przypadek. Trafił do szpitala z duperelą, która się okazała czymś takim, że teraz lekarze przerzucają go sobie jak gorący kartofel.
– Spier…ją jak mnie widzą – wzdycha Grześ z właściwą sobie polszczyną. – W naszym szpitalu ordynator zapowiedział od razu, że się do mnie nie dotknie. I skierował mnie na Banacha.
Na Banacha podobnie.
– Nie! Nie! Nic nie będziemy robić – tamtejszy doktor odganiał się do Grzesia jak od upierdliwego komara.
Otóż okazało się, że Grześ ma zwężenie tętnicy przy aorcie. Na tyle masakryczne, że wszyscy się dziwią, że mu serce bije i jest zdrowe. Grześ się uparł, że chce o tym rozmawiać.
– Tylko oni nie chcą ze mną gadać – skarżył się.
Ja się dowiadywałam swoją drogą, ale reakcje były podobne. Znajomi lekarze milki i zmieniali temat. Tylko jedna babka z jajami powiedziała delikatnie, że w grę wchodzi jedynie operacja z rodzaju tych, z których można się nie obudzić.
Grześ znalazł w końcu desperata, który odpowiedział mu na wszystkie pytania. I przez tydzień nie podnosił się z wrażenia z łóżka. Do mnie zadzwonił dopiero potem, jak już mógł o tym mówić.
– K…a! – zaczął. – Przeje….e!
Doktor wytłumaczył mu, że nikt nie wie, ile Grześ z tym przewężeniem pożyje.
– Pytam, k…a, pożyję rok, czy 10 lat? A on, k….a, nic! I mówi, że będą operować tylko w jednym przypadku: jak TO już się stanie. Rozumiesz, jak mnie, k…a, przytka na amen. No to ja się pytam, czy zdążą? Z tą operacją. A on, k…a, mówi, że mogą nie zdążyć. Bo musieliby kroić od razu. No to zapytałem jeszcze w naszym szpitalu, czy oni w razie czego mnie pokroją, ale ordynator się zaparł: „A wżyciu! Ja pana z tym nie dotknę nawet!”. No to, pytam, czy zdążą mnie wysłać tam, gdzie mnie dotkną. To on mówi, że może być ciężko. Wiesz, żeby mnie, k…a, żywego dowieźć.
No i Grześ postanowił żyć tak, jakby nic o swej aorcie nie wiedział.
– Palenie rzuć – radzę mu. – Kup sobie takiego elektronicznego papierosa.
Grześ się wnerwił.
– To, k…a, gówno jak nie wiem co! Miałem takiego, ale wypier…łem przez okno z samochodu! Byłem u tych doktorów, rozumiesz, zostawiłem w samochodzie i bateria się na mrozie rozładowała. Ciągam, k…a, ciągam, ręce mi latają po tej rozmowie, a on, k….a, rozładowany. To wypie….łem!
Grześ mi zaimponował. Żyje jak żył, diagnozę odchorował, a teraz cieszy się każdą chwilą. On nie wie i my nie wiemy, czy tak się będziemy sobą cieszyć rok, czy kilkanaście, czy kilkadziesiąt lat. Kochamy go jak wariaty!
No to dziś, na ten tłusty czwartek, może się jednak złamię i zeżrę pączka. Bo ta zupa brokułowa, to po jakimś czasie, jest – jakby Grześ powiedział – k….a, jakieś gówno. Tak, zeżrę pączka i będę się solidaryzować z Grzesiem, który postanowił żyć, jakby nigdy nic.