Archive for marzec, 2011

admin

28 marca 2010

Czarny dzień. Odwiozłam Adasia do Jadwigi. Dziś już sama myłam podłogi:(((. Powoli dochodzę do siebie po wyczerpującym jubileuszowym maratonie. Pomaga mi w tym zwolnienie lekarskie, bo mnie dopadła rwa kulszowa. Ha! Podobno człowiek czuje, że żyje, kiedy go boli. Coś w tym jest.

Dopiero teraz odpowiedziałam na pytania czytelniczek z akcji WŁÓCZYKIJKA. Co za dziewczyny! Świetne pytania, świetna atmosfera, doskonale się z nimi czuję. Balsamem na serce był też list od czytelniczki z Puław. Czytając twardzielki spadła z łóżka ze śmiechu:)). I musiała mi o tym powiedzieć. Normalnie ją kocham.

A tu macie link do WŁÓCZYKIJKI: http://spopa1.blogspot.com/2011/03/normal-0-21-false-false-false-pl-x-none.html

Jest tam wywiad ze mną: odpowiadałam na pytania świetnych babeczek. Zajrzyjcie na WŁÓCZYKIJKĘ!

admin

23 marca 2011

Jadwiga wytrzymała tylko parę godzin.

– Nie przyzwyczajaj się tylko – wysyczała w słuchawkę. I po namyśle dodała: – I dbaj o niego!

Cholera! Już widzę, że gdybym chciała zatrzymać Adasia na dłużej, to jak nic Jadwiga przyjedzie z odsieczą i odbije go.

– Bo żeś się wczepiła w niego pazurami! – warknęłam zniechęcona, bo co tu dużo gadać: już zaczęłam się przyzwyczajać. Człowiek do dobrego jednak szybko się przyzwyczaja.

Powiem uroczyście jak niezapomniany Pawlak w „Kochaj albo rzuć”: … nadejszła wiekopomna chwila… Adaś przyjechał do mnie na parę dni i doprowadza mój dom do statusu ekskluzywnej rezydencji, w której okna błyszczą, firanki pachną świeżością, a w podłogach można się przeglądać. Do tej pory tylko Jadwiga korzystała z jego niesamowitego hobby: Adaś uwielbia robić porządki, gotować, pucować. Jest jak osobisty sekretarz najwyższej próby. Pamięta o wszystkim robi listę zakupów, przypomina o umówionych spotkaniach, dba o psy. Mamy już długa kolejkę chętnych do sklonowania Adasia. Gdziekolwiek Adaś się pojawia, za jego plecami rozlega się podniecony szmerek: „To TEN Adaś!”. Po wielomiesięcznych podchodach udało mi się zabrać Adasia na parę dni do mnie! Zaraz wieczorem zadzwoniłam do Jadwigi:

– Czy już leżysz w depresji i ssiesz kciuk z rozpaczy? – zapytałam wrednie, rozparta w fotelu.

Jadwiga powiedziała coś niecenzuralnego i od razu wyrwała z głupimi pytaniami, kiedy Adaś wróci. Wolałam szybko skończyć rozmowę, bo zeszła jednak na niebezpieczny tor. Jak znam Jadwigę, w chwili furii przyjechałaby i Adama odbiła. Krótka piłka.

Wracam ci ja wczoraj z pracy do domku i od progu wita mnie zapach płynu do mycia okien. Na podłodze ani jednego kłaka! Kominek lśni, ani śladu kurzu! Moje papierzyska uporządkowane leżą i nie straszą. Adaś zadowolony mruczy pod nosem jakieś przeboje i pucuje brodzik. Od razu poczułam, że życie jest piękne, a ja jestem szczęściarą.

– Adasiu, kreweteczki może zjesz? – zapytałam usłużnie gotowa przychylić mu nieba.

– Eeeee, robaki? – wzdrygnął się Adaś.

Zapodałam pieczoną goloneczkę i duszoną cukinię.

Pan Bóg mnie kocha!

Trochę jestem tylko połamana, bo chyba rwa kulszowa mnie dopadła. Może po wywijańcach na jubileuszu Tygodnika Siedleckiego? Ależ się wytańczyłam! Było cudownie!!!! Ale, kurde, ominęła mnie cudna scena. Nasz dawny kolega Józio rozmawiał już pod koniec imprezy z Tomaszkiem. Nagle podchodzi Justyna, a Józio mruga, mruga i pyta z uśmiechem:

– To twoja żona?

Tomuś, zatwardziały kawaler miał tak szampański i kozacki humor, że potwierdził:

– Taaak….

Józio zaczął dociekać:

– A czemu wy, z Tygodnika, bierzecie sobie większe od siebie żony?

Justyna poczuła się w obowiązku wytłumaczyć:

– Bo ja mu wszystko wyjadam – stwierdziła uprzejmie.

W tym momencie do Justyny podszedł Boguś, jej mąż, i podał jej na zmianę wygodniejsze buty.

– Przepraszam – Justyna grzecznie zwróciła się do Józia – ale mój kochanek lubi o mnie dbać.

Odeszła kulturalnie z Bogusiem, a Józio nie mógł się nachwalić zdrowych i cywilizowanych relacji panujących w naszej redakcji.

* * *

No to ja sobie odpoczywam. Rwa mnie rwie, ale Adaś osładza życie z nawiązką. Dzisiaj zapowiada, że zgrabi ogródek… Pan Bóg NAPRAWDĘ mnie kocha…

admin

16 marca 2010

Jestem wyłączona z życia do tego stopnia, że dziś dzwoniłam do Krzysia i prosiłam, żeby wirtualnie potrzymał mnie za rękę. Potrzymał. Pomogło.

Razem z Justyną jesteśmy odpowiedzialne za przygotowania do jubileuszu Tygodnika Siedleckiego: wydaliśmy właśnie 1500. numer! Pracy jest bardzo dużo, a jeszcze trzeba normalnie pisać i trzymać rękę na pulsie wydarzeń, jak co tydzień.  Dodatkowo wyjeżdżam jutro do Katowic na wystawę psów. Gudika wystawiam w piątek i zaraz po zejściu z ringu wracam do Siedlec. W sobotę od godziny 11 mamy generalną próbę koncertu jubileuszowego, potem sam koncert i bankiet (zapewne do białego rana), a w niedzielę od 10 warsztaty tańca brzucha. Sami widzicie, że wiosna wchodzi w moje życie z przytupem!

Podam wam link do kapitalnego bloga, gdzie rozpoczęła się akcja Włóczykijka. Są tam prezentowane także „Twardzielki”, a uczestnicy dyskusji zadają pytania autorowi. Przeczytajcie o Włóczykijce, bo to jest coś absolutnie nowego w Polsce!

http://spopa1.blogspot.com/2011/03/dwunasta-odsona-z-wydawnictwem-sol.html

admin

Kosz kwiatów na dzień kobiet i bilecik. Tak powinno być!8 marca 2011

No i mamy Dzień Kobiet! Zebranie potoczyło się dłużej niż zwykle. Wracamy do pokoju dziennikarzy, a na mnie czeka… ten oto kosz kwiatów i bilecik z życzeniami „Miłego dnia!”.

Mężczyźni… Z wami źle, bez was jeszcze gorzej. Podobno.Ale fakt: nic tak nie poprawia humoru jak kosz kwiatów z bilecikiem.

Oczywiście w takim dniu nasze paplanie z Justyną zeszło na diety.

– Jestem drugi dzień na zupie kapuścianej – przyznałam.

– Pewnie jutro wylejesz ją do kibla. ja wylałam trzeciego dnia – powiedziała zadowolona, bo sama jest na jakichś specjalnych zupkach z kartonika.

– Nie przesadź z tymi zupkami – zrewanżowałam się. – Nie jestem pewna, czy nie są szkodliwe.

– Szkodliwe?! Patrz, jakie mam paznokcie! patrz! – i podsunęła mi pod nos czerwone pazury na dowód, że jej się tylko poprawia, a nie szkodzi.

Piotruś za naszymi plecami nagle dostał wesołości.

– Tak was słucham – chichotał – i tak mi dobrze…

Skubaniec nie musi się odchudzać! Nie musi jeść zup z kapusty ani z kartonika. Ale żeby tak ostentacyjnie się cieszyć?!

A ja swojej zupy nie wywalę! W końcu… muszę wyglądać do tych kwiatów, nie? 🙂

admin

7 marca 2011

– Eeee… „mientka” jesteś – stwierdziła Guciowa.

W głosie było słychać rozczarowanie, czemu się wcale nie dziwię. Przecież uchodzę w rodzinie za twardziela. A tu taki afront!

Powiedziałam jej, że ostatnio się wzruszam. Bo wzruszam. Oglądam, proszę ja was, takie amerykańskie You Can Dance i płaczę z zachwytu, że tak pięknie tańczą. Normalnie łzy mi ciekną po policzkach, ale to, co widzę na ekranie warte tego, och warte! Zaraz potem oglądam te nowe muzyczne programy w Polsce i ryczę w niebogłosy, że ludzie tak pięknie śpiewają. Normalnie mają takie talenty, takie pasje i tak bardzo, bardzo chcą spełniać swoje marzenia. Wzrusza mnie to cholernie.

– A jaka faza księżyca? – Guciowa za wszelką cenę postanowiła mnie zdiagnozować. – Może pełnia idzie, czy co?

Rozumiem nadzieję w jej głosie. Lepiej myśleć, że to księżyc namieszał, niż stąpać po grząskim gruncie domysłów, czemu to twardziel zmiękł jak gąbka. No idzie chyba nów, też dosyć drażliwa faza. Wczoraj oglądałam XFactor i znowu ryczałam. Chłopak śpiewa, ja szlocham, patrzę – Czesław (juror) też płacze, więc myślę sobie: nie jest ze mną tak źle. Na Czesława księżyc też działa, niech Guciowa sobie popatrzy.

No i muszę się przyznać do morderstwa. A może to było zabójstwo? Bo niechcący. W żadnym tam afekcie, broń Boże, raczej w rozpaczy. Otóż urosły mi glonojady w akwarium. Z małych ślicznych glonojadków zrobiły się kolczastymi potworami na pół akwarium. Musiałam im znaleźć nowy dom. Znalazłam. Ale musiał je teraz wyłowić. Wszelkie moje siateczki do łapania rybek były dla nich jak berecik na główkę. Rozpacz! Jak je złapać? Zrobiłam to w końcu durszlakiem. Ale w zapamiętaniu i durszlakowym szaleństwie dokonałam spustoszenia w akwarium. Poległa pani kiryskowa! Pan kirysek był potem bardzo smutny. Dokupiłam więc nową kiryskową, i wiecie co? CZY WIDZIELIŚCIE KIEDYŚ SZCZĘŚLIWĄ RYBKĘ? Ja widziałam. Mój pan kirysek jest wniebowzięty! Para kirysków pływa radośnie, dają sobie buzi, ganiają raz on ją, raz ona jego. Szał ciał i uprzęży!  Rzeczywiście: „mientka” jestem. Ale szczęście rybek – bezcenne:))))!

admin

3 marca 2011

Dziś jest tłusty czwartek, a ja na zupie brokułowej. Wyłączyłam telewizor i radio, bo wszyscy o pączkach nadają. Masakra jakaś. Razem z Justyną obiecujemy sobie, czego to nie zjemy… już niebawem. Powiedzmy, że jak się zupa brokułowa skończy.

Udało mi się w końcu dodzwonić do Grzesia. Grześ to zadziwiający przypadek. Trafił do szpitala z duperelą, która się okazała czymś takim, że teraz lekarze przerzucają go sobie jak gorący kartofel.

– Spier…ją jak mnie widzą – wzdycha Grześ z właściwą sobie polszczyną. – W naszym szpitalu ordynator zapowiedział od razu, że się do mnie nie dotknie. I skierował mnie na Banacha.

Na Banacha podobnie.

– Nie! Nie! Nic nie będziemy robić – tamtejszy doktor odganiał się do Grzesia jak od upierdliwego komara.

Otóż okazało się, że Grześ ma zwężenie tętnicy przy aorcie. Na tyle masakryczne, że wszyscy się dziwią, że mu serce bije i jest zdrowe.  Grześ się uparł, że chce o tym rozmawiać.

– Tylko oni nie chcą ze mną gadać – skarżył się.

Ja się dowiadywałam swoją drogą, ale reakcje były podobne. Znajomi lekarze milki i zmieniali temat. Tylko jedna babka z jajami powiedziała delikatnie, że w grę wchodzi jedynie operacja z rodzaju tych, z których można się nie obudzić.

Grześ znalazł w końcu desperata, który odpowiedział mu na wszystkie pytania. I przez tydzień nie podnosił się z wrażenia z łóżka. Do mnie zadzwonił dopiero potem, jak już mógł o tym mówić.

– K…a! – zaczął. – Przeje….e!

Doktor wytłumaczył mu, że nikt nie wie, ile Grześ z tym przewężeniem pożyje.

– Pytam, k…a, pożyję rok, czy 10 lat? A on, k….a, nic! I mówi, że będą operować tylko w jednym przypadku: jak TO już się stanie. Rozumiesz, jak mnie, k…a, przytka na amen. No to ja się pytam, czy zdążą? Z tą operacją. A on, k…a, mówi, że mogą nie zdążyć. Bo musieliby kroić od razu. No to zapytałem jeszcze w naszym szpitalu, czy oni w razie czego mnie pokroją, ale ordynator się zaparł: „A wżyciu! Ja pana z tym nie dotknę nawet!”. No to, pytam, czy zdążą mnie wysłać tam, gdzie mnie dotkną. To on mówi, że może być ciężko. Wiesz, żeby mnie, k…a, żywego dowieźć.

No i Grześ postanowił żyć tak, jakby nic o swej aorcie nie wiedział.

– Palenie rzuć – radzę mu. – Kup sobie takiego elektronicznego papierosa.

Grześ się wnerwił.

– To, k…a, gówno jak nie wiem co! Miałem takiego, ale wypier…łem przez okno z samochodu! Byłem u tych doktorów, rozumiesz, zostawiłem w samochodzie i bateria się na mrozie rozładowała. Ciągam, k…a, ciągam, ręce mi latają po tej rozmowie, a on, k….a, rozładowany. To wypie….łem!

Grześ mi zaimponował. Żyje jak żył, diagnozę odchorował, a teraz cieszy się każdą chwilą. On nie wie i my nie wiemy, czy tak się będziemy sobą cieszyć rok, czy kilkanaście, czy kilkadziesiąt lat. Kochamy go jak wariaty!

No to dziś, na ten tłusty czwartek, może się jednak złamię i zeżrę pączka. Bo ta zupa brokułowa, to po jakimś czasie, jest – jakby Grześ powiedział – k….a, jakieś gówno. Tak, zeżrę pączka i będę się solidaryzować z Grzesiem, który postanowił żyć, jakby nigdy nic.


FireStats icon Działa dzięki FireStats