Archive for kwiecień, 2011

admin

25 kwietnia 2011

Wesołych świąt! Jestem panią całą gęba, bo Adaś pomył mi okna, mama opieliła ogródek, a Bachory przywiozły ciasto. Żyć nie umierać! Siadam do pisania! Takie święta to ja lubię! Żurek gotowy, jajek dostatek no i pełno smakołyków. Bawcie się tak dobrze, jak ja:))))

Alleluja!

admin

21 kwietnia 2011

No to powisiałam, co? Kolega Bolesław umieścił pod poprzednim wpisem słuszny komentarz: coś długo wisisz… A ja w międzyczasie trochę szalałam:). Byłam na pokazie miody młodych projektantów, gościłam Elenę i Wiki, rozbijałam się po psich wystawach.  jak widać, wiszenie na gałęzi za radą szefa zrobiło mi nader dobrze. Aha, robiłam jeszcze (ponoć) inteligentne miny podczas sprawozdania finansowego na walnym naszej gazety.  Justyna siedziała na przeciw mnie i coś jej wyło w środku ze śmiechu, gdy widziała mój wysiłek intelektualny, aby nadążyć za panią Halinką, referującą finansowe zawiłości.

Aha, no i jeszcze spotkałam się z moimi pisarkami!!!

Zacznę od pokazu. Pojechałyśmy zobaczyć kreacje Gosi Jarosławskiej, piekielnie zdolnej projektantki z Pracowni Mody AGUTTI z Siedlec. Pokaz odbywał się w Centrum Prasowym na Foksal w Warszawie.

– 50 minut spóźnienia – Justyna, jak zwykle precyzyjna, odnotowała czas rozpoczęcia pokazu.

Rozglądałyśmy się ciekawie, bo pokaz opóźniał się w oczekiwaniu na celebrytów. Zauważyłam, że krawatów to już chyba nikt nie nosi.

– Krawaty są passe – poinstruowała mnie Justyna i westchnęła: – Ale Boguś za Chiny nie założy takiego szaliczka.

Na krzesłach ułożone były karteczki z nazwiskami gości.  Jak harpie rzuciłyśmy się na fotele tuż za karteczką z nazwiskiem Joli Rutowicz.

– Może będzie się odzywać – miałyśmy wściekłą nadzieję.

Niestety, nie odzywała się, bo nie przyszła.

– 20 minut – Justyna znowu odnotowała skrupulatnie, jak długo trwał sam pokaz.

Zaraz po pokazie paparazzi rzucili się na… celebrytów. Nikt nie zamienił choćby słowa z którymś z projektantów. Masakra. A goście od razu zaczęli okupować bar.

Na psią wystawę pojechałam z Eleną i Wiki, przesympatycznymi Rosjankami, które kupiły u mnie pomeraniana Gudika. Wystawiałyśmy Gudika i musiałam świecić prze Rosjankami oczami za polską sędzię kynologiczną. Prawdziwą bolączką polskiej kynologii są sędziowie, którzy nie oceniają psa, tylko drugi koniec smyczy. Znaczy: ważne dla nich jest, kto wystawia. Tytuły trafiają wtedy w ręce znajomych, często są to funkcyjni oddziałów kynologicznych, od których zależy zapraszanie na wystawy do sędziowania (wiąże się to z apanażami: wynagrodzeniem, wystawnymi kolacjami, prezentami i osobliwie pojętym prestiżem). Niestety, trafiliśmy na taką sędzię. Gudik wyglądał rewelacyjnie, zdobył CAC, ale poległ w konkurencji o rasę ze średnim pieskiem, jeszcze nierozwiniętym i kompletnie nie przygotowanym do wystaw. Różnica między nimi była porażająca. Ale młodzieżowiec należał do przewodniczącej jednego z oddziałów kynologicznych. Sędziowanie poszło na bezczela, bez zachowania choćby pozorów zdrowej rywalizacji.

– Tak dwie panie same z siebie kurwy robią – wyjaśniłam Rosjankom, które po tym sędziowaniu miały wrażenie, że polscy sędziowie są niedouczeni.

Rosjanki zabrały ze sobą na pamiątkę zdjęcia, gdzie Gudik stoi obok żałosnego rywala i jego bardzo zadowolonej pani. Sędzia nikomu w oczy nie patrzyła. Co prawda mam w sobie dużą tolerancję na słabości ludzkie, ale tym razem miałam do czynienia z tak prymitywnym i ordynarnym kurestwem, że  mnie zniesmaczyło. Sędzię sobie zapamiętam.

A we wtorek poznałam w empiku junior moje kochane pisarki, które znam z facebooka. Ale są odlotowe! Tylko, że to już historia na kolejny wpis. Popełnię go niebawem.

admin

2 kwietnia 2011

Szef kazał mi się wieszać.

– Poszukaj jakiejś gałęzi – zaproponował z troską. – Bo na tej twojej wsi to chyba tylko gałąź znajdziesz.

Ładne rzeczy. Nie ma mnie tydzień w robocie i już każą się wieszać. Ja tu żale wywalam, jak mnie w krzyżu łupie, a Szef z gałęzią wyskakuje.

– Ja to się na drążku wieszałem – kontynuuje Szef. – Bo, rozumiesz, ten odcinek krzyżowy musisz rozluźnić. Wieszaj się.

Uff… To o takie wieszanie chodzi! Co za ulga. Ciso jednak był w pierwszej chwili taki między oczy, więc szybko dzwonię do Krzysia po dobre słowo.

– Tęsknicie za mną? – pytam płaczliwie.

– Tęsknimy – mówi Krzyś, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że jednym okiem patrzy na monitor komputera, a drugim uchem mnie słucha.

– Kochacie mnie? – upewniam się.

– Kochamy – zapewnia Krzyś.

No! To trochę mi lepiej! Rozejrzę się za tą gałęzią.

Wczoraj w Siedlcach odbyło się Pierwsze Siedleckie Dyktando. Patrzę i oczom nie wierzę. Mój dawny kolega redakcyjny przystępuje do pisania!

– Przecież jesteś dyslektykiem! – jęczę na wspomnienie błędów, jakie Janusz sadził.

– Przeszło mi! – bije się w piersi i dumnie wypina klatę.

– Akurat!

– No,  w miarę pisania mi przechodziło – zaklina się na wszystkie świętości. – Jeszcze wygram! Zobaczysz. A wtedy stawiasz beczkę wódki.

– Stawiam – zgadzam się i przybijamy żółwika.

Jeszcze podczas pisania, Janusz zerkał na mnie, kiwał zadowolony głową i podnosił kciuk do góry. Jasna cholera! Naprawdę mu przeszło?

Po ogłoszeniu wyników okazało się, że nie przeszło na tyle, by Janusz wygrał. Uff… Beczka wódki zostaje u mnie. Jasio musi jeszcze trochę więcej pisać:)).

A ja idę tej gałęzi szukać. Powieszę sobie trochę. Bo jeszcze Szef w dobre wierze zapyta, czy się wieszałam, to co mu powiem?


FireStats icon Działa dzięki FireStats