Archive for maj, 2011

admin

29 maja 2011

Stała się rzecz okropna. W nocy do kurnika zielononóżek zakradł się lis. Zamordował Oliwiera, mojego wspaniałego kogutka i porwał dwie kurki! Oliwier był bardzo dzielny, walczył do końca. Dzielny mały rycerzyk.

Lisica musi mieć gdzieś w pobliskim lesie młode. Zrobiła brawurową akcję przechodząc po siatce do kojca. Pozostałe trzy kurki były w traumie. Zakopałam Oliwera na zwierzakowym cmentarzyku.

– Zakopała pani?! – pan Józik, sąsiad zrobił oczy jak talerzyki. – Trzeba było oskubać i zjeść.

– Oliwiera?! – teraz ja zrobiłam oczy jak młyńskie koła.

Pan Józik spojrzał tak, że wszystko stało się jasne: niby taka mądra i wykształcona jestem, ale jak co do czego, to głupia i tyle…

Od razu pojechałam do Wiesia po kogutka i dwie kurki. Poprosiłam Anię, żeby mi towarzyszyła. U Wiesia kurki zielononóżki pasą się na paru hektarach i trzeba jechać wieczorem, żeby usiadły już na grzędzie, bo inaczej to lataj za kurą w polu! I spróbuj złapać! Wiesio też śmiał się pod nosem, że kogut miał pogrzeb. Mężczyźni!

– Czego się drzesz – warknął Wiesio do koguta, którego zabrał z grzędy, a ten w krzyk jakby go ze skóry obdzierali. – Chłopie, nie wiesz nawet, jakie będziesz miał u niej życie. Zamknij dziób.

– O! – ucieszyła się Ania, gdy kogut był już w pudełku. – Będzie Oliwier Drugi.

– Nie! To będzie Zorro – stwierdziłam.

– Też ładnie – ucieszyła się kochana Ania.

Kurki i koguta przywiozłam jeszcze tego samego dnia. Podcięłam im lotki i do kurnika.

– Masz już nowego kogutka! – ucieszyła się moja matka, gdy tylko odbębniła wieczorny telefon.

– Ma na imię Zorro – poinformowałam ją.

– A dlaczego Zorro?

– No bo też ładnie!

Dlaczego Zorro? Też coś! Zorro, i już!

Z tego wszystkiego wczoraj na bankiecie złamałam dietę. Siedział obok mnie przesympatyczny ksiądz i za każdym razem miał na talerzu lepszą kompozycję od mojej. Jadł z takim smakiem, że mimo iż napchałam się na maksa, to co spojrzałam jak wcinał ze smakiem, to robiłam się głodna.

– Gdzie ksiądz wyczaił taką bułeczkę? – nie wytrzymałam, bo cuda z tą bułeczka robił.

– Koło serów – machnął widelcem gdzieś w przestrzeń za plecami.

Odnalazłam bułeczki. I zeżarłam. Tyle węglowodanów! No, ale w końcu zamordowali mi Oliwiera. Ta bułka mi się należała. I tyle.

A dziś od samego rana robię w kurniku sprawiedliwość dziejową. Moje stare kurki ganiają i dziobią te dwie młódki co przywiozłam od Wiesia. Z kogutem od razu zaczęły trzymać sztamę, a tamtym żyć nie dają. To wpadam na wybieg z bacikiem i ganiam je po kątach, żeby się nie czuły takie pewne siebie. Pomaga. Sprawiedliwość dziejowa musi być! Nie dziób, żebyś nie był dziobanym.

Tak, czy siak, wszystko to jakieś skomplikowane.

admin

21 maja 2011

Zaczyńska –  ślimaki: 1:0! Nie nauczyły się jeszcze, swołocze, przewracać słoiczków, więc wszystkie moje dyńki przeżyły tę noc. Na kolejną też obstawię kiełki słoikami.

Dzisiaj trochę posiekierkowałam. Szwy z ramienia zdejmują mi w poniedziałek , ale cholery tak swędzą, że muszę coś robić! To złapałam siekierkę i porąbałam trochę gałązek. Z pewnymi wyrzutami sumienia to robiłam, bo rąbanie gałązek na chrust do rozpałki to działka pana Witka.

Pan Witek zawitał na Smoczym Polu zaraz jak się tu sprowadziłam.

– Pięć złotych pani ma? Na papierosy – wyjaśnił.

– Nie mam – przyznałam uczciwiwe, bo zazwyczaj nie noszę przy sobie gotówki.

Zakupy robie w mieście i płacę kartą. Głupie 5 złotych luzem to już problem.

– No, ale zarobić bym chciał – stwierdził pan Witek.

Umówilismy się na drugi dzień, dałam panu Witkowi siekierkę i on sobie tak powolutku rąbał i zarabiał na papierosy. I tak już nam zostało.

– Ma pani jakaś robotę? – zagadywał pan Witek.

No to zawsze jakąś mu znalazłam. Oczywiście na miarę pana Witka. Bo pan Witek waży tak ze 40 kg i jest niższy ode mnie o głowę.

– Wie pani… 80 lat mam – mówi co roku.

Czas mu się chyba zatrzymał.

W tym roku pana Witka jakoś nie widać. Mam nadzieje, że jest zdrowy. Ale chruścik na wszelki wypadek trochę przerąbałam. Tak dla porządku. Posiekierkowałam. Nie powiem, że nie bez przygód. Jedna odrąbana z impetem gałązka uderzyła mnie w czoło i zrobiła rankę, druga przyłożyła mi w nos, aż zobaczyłam gwiazdy. Siekierka dwa razy mi upadła: raz uderzyła boleśnie w kostkę, a raz w palec u nogi, na szczeście go nie odrąbawszy.

To teraz idę odpoczywać. Szwy dalej swędzą, więc nie wiem jak długo usiedzę w jednym miejscu. Kurna, jeszcze trcohe i sama je wyciągnę! Byle do poniedziałku!

admin

20 maja 2011

Dlaczego dopiero teraz dowiaduję się, że jutro nastąpi koniec świata?! Po cholerę podlewałam ogród i dałam się pogryźć komarom?! I jeszcze schowałam kiełkujące dynie pod słoiki. Mój ogród wygląda jakby miał grypę i ktoś postawił mu bańki. A wszystko przez ślimaki!

To jest inwazja! Codziennie, z samego rana, zbieram około 200 ślimaków i wrzucam do kurek, by je ze smakiem zjadły. Dzień w dzień!

– Durna! Sama zjedz! – zdenerwowała się Guciowa.

Obie uwielbiamy ślimaki.

– Ale te są… takie jakieś nie zrobione – skrzywiłam się.

– Kochana, jak je rano zbierasz, to dobrze! To znaczy, że jeszcze nie jadły i wiesz, nie mają kupek – pouczyła mnie Guciowa. – Bo my kiedyś robiliśmy ślimaki zebrane po południu. Fuj! Były… pełne. No, wiesz…

Eeee… To ja jednak będę karmiła nimi kurki zielononóżki.

– I takim sposobem mam te ślimaki w jajkach – pocieszyłam się.

A ślimaki to są świnie! Żrą wszystko na potęgę. Nie mam ani jednej porzeczki, bo obsiadły krzaczek i skonsumowały! Z sześciu zamówionych specjalnie ostróżek pożarły cztery! Nawet winogrono obsiadły i obślimtały listki i nie wiem, czy ten winogron przeżyje. Ponoć nie tylko u mnie się tak panoszą.

No i dzisiaj zobaczyłam, że wykiełkowały mi ukochane dynie! O żesz! Od razu miałam wizję, jak rano wstaję, a tam już tylko kikutki… No to pobiegłam do piwnicy po słoiki i przykryłam na noc każdą dyńkę słoiczkiem! Ha! Dziwnie to wygląda, ale jest to w końcu jakiś sposób na żarłoczne bestie.

Dlatego wkurzę się, jak przyjdzie ten koniec świata. Tyle kombinacji, a tu jedno wielkie pierdut?! O 18.00? To co, mam zbierać te ślimaki, czy nie?

Bądź tu człowieku mądry.

Uważam, że o końcu świata powinni jednak uprzedzać.

admin

17 maja 2011

No, działo się! W niedziele odebrałam nagrodę za zajęcie 2 miejsca w plebiscycie Kultury Siedleckiej na Kulturalne Wydarzenie Roku 2010 za wydanie i promocję książki „Jak to robią twardzielki…”! Super było! Przesympatycznie! Wzruszająco! Hura!

A wczoraj byłam na wernisażu fotografii Marcina Gorazdowskiego „Koci portret”. Marcin jak zwykle przyciągnął tłum ludzi, a jedna pani przyszła nawet z rudym kotem na smyczy! Było odlotowo! Potem siedzieliśmy w gronie przyjaciół w Cafe Brama i tam dowiedziałam się, jak wystawiam swoje psy. Muszę to wszystko przemyśleć. A zaczęło się niewinnie.

– Nie lubię jak Jadwiga stoi przy ringu i patrzy, jak wystawiam psa – powiedziałam do Marii i dwóch Małgoś.

Jadwiga jest hodowcą i sędzią kynologicznym. Cały czas mnie poucza i podtrzymuje na duchu w stylu:

– Dupa jesteś, nie wystawca!

Ostatnio, w Opolu, dumna i blada wystawiałam Gudika i z zadowoleniem patrzyłam na Jadwigę, bo nigdy jeszcze wcześniej tak nie ćwiczyłam z psem jak przed Opolem. No i zerkam z dumą na nią, a ona wściekle pokazuje mi gest podżynania szyi. Chlast! I przejechała palcem po szyi. Chlast! Co jest?!

– Bo wiesz jak szłaś na ringu? O tak! – wydarła się Jadwiga i w tej Cafe Brama zaprezentowała, jak szłam.

Hmmm… naprawdę muszę to przemyśleć. Tym bardziej, że towarzystwo spadało ze śmiechu z krzeseł. Ja zresztą też.

Nieee, to niemożliwe, żebym tak chodziła!… Przemyślę to. Tak. Przemyślę.

– I kto ustawia psa dupą do sędziego?! – piekliła się dalej Jadwiga.

Oj tam, zaraz dupą…

To ja jeszcze poćwiczę.

Może nawet zaraz. To na razie!

A poza tym uważam, że Jadwiga przesadza!

No!

admin

8 maja 2011

Oj, dostaje mi się za brak wpisów, dostaje! Ale tez działo się dużo. Rzeczy dobrych, bardzo dobrych i jednej traumatycznej.

Na ostatniej wystawie psów. międzynarodowej w Opolu, nasz GOOD GUY pokonał rywali i wywalczył złoty medal i wniosek na czempiona.

– A te dwie były? – pytała Justyna. I cichaczem dodała: – no wiesz, nie mogę sie wyrażać bo jestem z Tosią na placu zabaw.

Aaaa… to już wiem, o jakie dwie pyta (patrz wpis o poprzedniej wystawie).

– Nie! Nie było. Ha!

Oceniał nas Mirosław Redlicki, bardzo wymagający sędzia, autor wielu publikacji na temat ras, hodowli i wystaw właśnie. Zwycięstwo u takiego sędziego liczy się podwójnie. Co ja gadam: liczy się potrójnie! Poczwórnie! No!

Z powodu wyjazdu do Opola nie mogłam być na wyborach Miss Ziemi Siedleckiej. A tam działo się, że hej. Najpierw dowiedzieliśmy się, że gościem w Siedlcach jest Apoloniusz Tajner (ten od Małysza). Zgodził się nawet dołączyć do grona jury. Potem okazało się, że dojechała do niego córka z przyszłym zięciem, Michałem Wiśniewskim. Obecność piosenkarza zelektryzowała publiczność. Tym bardziej, że gwiazdą wieczoru był niejaki KONJO, który właśnie parodiował na scenie Michała Wiśniewskiego. Ponoć obaj mieli dobry ubaw. I cała reszta.

A tak poza tym to jest u mnie totalne zakręcenie.  Normalnie jestem jak ten chomik w kołowrotku. Ale z kimkolwiek rozmawiam, to każdy mówi, że też tak ma. No, jakaś to pociecha. Chociaż ponoć lepiej, jak inni mają gorzej. Ale nie bądźmy aż tak wymagający:)).

Aha. No nie wiem, nie pamiętam czy pisałam. Wywaliłam ok 100 stron trzeciej książki. Czyli wszystko, co miałam. Piszę od nowa. Mam już 12 stron.  Nieźle, co?

O traumatycznej sytuacji nie będę pisać. Nie teraz. Jeszcze boli.


FireStats icon Działa dzięki FireStats