Od samego początku pan Bóg dawał mi znaki, żebym sobie opuściła porządki. A ja nie posłuchałam. Nieposłuszeństwo zostało ukarane.
1. Myjąc kaloryfer w łazience stanęłam, jak zawsze, na muszli klozetowej. Nie wzięłam po uwagę, że na siłowni przybyło im ostatnio 2 kg seksapilu. Seksapil przeważył. Pękła pokrywa od deski.
2. Przewróciłam suszarkę na ubrania i urwał się ten piprztak, na którym się suszarka opiera. No to nie mam suszarki.
3. Odkurzałam książki i tak się skoncentrowałam na końcówce do czyszczenia zakamarków, że upuściłam cały odkurzacz. Przeżył, ale rozbił w drobny mak wyjątkowej urody szklany puchar z Krosna.
4. Wietrzenie pościeli dało wspaniałe chwile zabawy moim psom. Zrobiły sobie białe święta. Z pierza. Wielka poducha porwana w drobny mak, pierze fruwa. Jakim cudem wagon piór zmieścił się do półmetrowego worka z płótna?!
5. Czyszczenie akwarium zakończyło się tym, że zepsuło się światełko w pokrywie.
I pomyśleć, o ile byłabym bogatsza, gdybym posłuchała znaków.
Ale są i dobre strony świąt. Przyjaciele. Zwłaszcza ci, którzy sprawdzają, czy inni mają gorzej i między wierszami zadają kłopotliwe pytania. Jak to ostatnie:
– Ubrałaś już choinkę?
– … Choinkę?!
Zapomniałam o choince, psia krew!
Zawsze kupuję żywe drzewka, wyhodowane w doniczce, a nie brutalnie do niej przesadzone. O takie trzeba się zatroszczyć nieco wcześniej. To co właśnie przywiozłam o domu jest sosną i nie sięga mi kolan, ale ma aż 8 niewielkich gałązek:). Na osiem bombek. Bachory znowu pękną ze śmiechu, jak przyjadą i zobaczą moją „choinkę”. Pocieszam się tylko tym, że wiosną tradycyjnie zasili mój bożonarodzeniowy lasek.
No to wesołych świąt!