8 maja 2008.
Dziennikarz musi mieć mocne nerwy i twardą skórę. Ale i tak, spotykają nas przeróżne historie. Nasza Milenka pojechała kiedyś na interwencję w sprawie drogi, którą nijak nie dało się przejechać. Ludzie biadolili, płakali, a wójt – nic. Ktoś zadzwonił do redakcji. Milenka pojechała sprawdzić. Nie dojechała do celu: błoto po kolana, zakopała się samochodem razem z fotoreporterem. Następnego dnia zadzwoniła do wójta:
– Mieszkańcy skarżą się, że drogę mają fatalną, jeździć się nie da. Dzwonili do nas.
– Ależ pani redaktor, my tam drogę właśnie utwardziliśmy, nie ma co dzwonić, nie ma co jeździć, jest dobrze! – przekonywał ją przymilnie wójt.
Milenkę zatkało.
– Ale ja tam wczoraj byłam.
–… Ojojoj! – jęknął głucho wójt.
– Widziałam ją.
– Ojojoj! – wójt już prawie płakał.
– Zakopałam się w tym błocie.
– Ojojoj!
– Zrobiłam zdjęcia.
– Ojojoj!!!
Milenka, której do dzikiego śmiechu niewiele trzeba, płakała jak bóbr przy słuchawce. Odłożyła telefon i zrelacjonowała nam wszystkie „ojojoj” wójta. Siadła do pisania.
– Kurde, tytułu nie mam – po jakimś czasie westchnęła zmęczona.
– Ojojoj! – wrzasnęliśmy wszyscy.
I pod takim właśnie tytułem poszła historia drogi i wójta „ojojoj”. Od tamtej pory, gdy ktoś z nas plecie ewidentne bzdury, krzyczymy ostrzegawczo: OJOJOJ!
