6 maja 2009
Sensacja wybuchła rano, gdy tylko przyszłam do redkacji pierwszy dzień po urlopie. Coś mi się w krajobrazie pokoju zmieniło. Kurde! Szklanek nie ma! (patrz wips „Milczenie szklanek”). Chwytam za telefon.
– Justyna! Ktoś wypieprzył szklanki! – drę się podekscytowana, używając jednak bardziej dosadnego określenia, niż tutaj przytoczone.
– Nie! – równie entuzjastycznie odpowiada Justyna.
Nagle za moimi plecami odzywa się Tomuś.
– Mariolciu, to ja… Bo ja chciałem je umyć, ale tam już takie glony były, jakieś wodorosty, algi chyba. No i wyrzuciłem.
Ucałowałam Tomcia z dubeltówki.
– Prawdziwy mężczyzna jesteś, wiesz?! No, facet!
Tomuś błysnął z dumą zębami, ale zaraz się stropił.
– A może to komisyjnie trzeba było, wiesz, z jakimś protokołem… No, że uległy zniszczeniu. Może będą mieli pretensje?
Uspokoiłam go, że zrobił dobry uczynek niewątpliwie, a Szef mojego bloga nie czyta, więc nawet nie będzie wiedział o tym bohaterskim czynie. Tomuś już bez przeszkód pławił się w glorii sławy i chwały.A pokój jakiś pusty się zrobił bez tych glonów…
* * *
Dominik to ratownik medyczny, który wrócił z 3 zmiany w Afganistanie. Sympatyczny bystrzacha. Przyniósł zdjęcia, opowiedział o pobycie w Afganistanie. Był obecny przy tym fatalnym wybuchu z 20 sierpnia, w którym zginęło trzech polskich żołnierzy. Pierwszy udzielał pomocy temu jednemu, który przeżył.
– Weź gębę – od razu radzę Justynie, aby zrobiła Dominikowi zdjęcie i użyła go do swej rubryki, w której różni ludzie wypowiadają się na różne tematy.
Justyna się spłoniła, bo „daj mi gębę” to przecież nasz wewnętrzny redakcyjny żargon i przy ludziach tak nie przystoi mówić. Zwłaszcza tych, na których gębie jej zależy. Chcąc zatrzeć złe wrażenie, cyknęła fotkę i uśmiechnęła się promieniście do Dominika :
– Da mi pan swój telefon?
– Ale ja jestem żonaty – ostrzegł Dominik lekko spłoszony.
Mało nie pospadaliśmy z krzeseł ze śmiechu. A gdy się wyjaśniło, że Justyna jest szczęśliwą mężatką bezgranicznie zakochaną w Bogusiu, Dominik odetchnął i zdobył się na pożegnanie w stylu Casanovy:
– Jestem zonaty, ale nie martwy!
I świetnie. Telefon do Dominika mamy.
* * *
Zbysio przyniósł w telefonie zdjęcia szczupaka. Bestia ma metr długości, waży sześć kilo i została złowiona w miejscu, w którym nie powinno jej być.
– A ja wiesz, w gumowcach stoję, nowa wędka, rozumiesz, a on mi sru! świecę taką, nie? Z kołowrotka drzazgi lecą, ja cały mokry! – opowiada Zbysio żywo gestykulując, nieświadom, że za jego plecami stoi szef, też wędkarz.
Szef chciał coś powiedzieć, ale posłuchał i zrezygnował. I wyszedł. Potem tylko mu się wyrwało:
– Strasznie mnie stresuje tymi opowieściami o szczupaku…
A Zbysio dodawał szczegóły:
– Wiecie, niosłem go tak przed sobą. Wysiadłem jeden przystanek wcześniej, żeby sobie z nim tak dłużej iść. A wszyscy takie gały! Chciałem zahaczyć jeszcze z nim nad Zalew, ale zrezygnowałem. Teraz sam nie wiem czemu.
Szczupak został złowieony w rzece Liwiec, w miejscu, w którym Zbysio w gumowcach przechodził. To taka informacja dla innych wędkarzy, których zapewne tą historią zestresuję. Sorry.
