15 lipca 2009
Dobra, miało być z grubej rury i radośnie. Tymczasem, kurde, cienkim głosem pieję. Właśnie się dowiedziałam, że mam wątrobę. W nocy ta wiadomość przyszła. Nigdy nie wierzyłam matce i Guciowej, że coś takiego istnieje. O żesz! Nieprzespana noc, to pikuś. Właśnie przyszłam do redakcji i jako pierwszych spotkałam Szefa i Krzysiaczka. Kazałam im się oglądać, czy nie mam plam wątrobowych! Ponoć nie mam. Uff! Ale jestem na ścisłej diecie: sucharki i niegazowana mineralna. O, ja biedna!
Od wczoraj mam filozoficzne przemyślenia na temat mimowolnych zaburzeń komunikacji słownej. Brzmi nieco skomplikowanie, ale i temat nie jest taki prosty, jakby się wydawało. Oto, na przykład, przygotowywaliśmy do gazety raport o duchach. O miejscach, w których coś starszy, ludzie siwieją, jęki słychać i takie tam. „Coś tam coś tam” – jakby powiedziała posłanka Kruk. Rozgrywającym raport, czyli trzymającym wszystko w kupie, był kolega Darek. No, i Szef go dorwał i pyta:
– Kiedy ja te duchy zobaczę?
Kolega Darek długo nie mógł po tym pytaniu dojść do siebie.
Z kolei na świętym zebraniu redakcyjnym Zbysio opowiadał o swym ostatnim artykule.
– Chodzi o te pasożyty w piaskownicach – rzucił z przejęciem.
– To się dzieci nazywa – warknęła pod nosem Justyna, która w ciąży będąc, wszystko odbiera osobiście.
Tymczasem Zbysiowi chodziło o glisty.
Wczoraj zadzwoniła do mnie Wiola, która musiała się mocno trzymać krzesła, żeby nie spaść ze śmiechu. Otóż podała do Niemiec imiona moich niedawno narodzonych szczeniaczków, jeden to Gringo, a drugi Good Guy (czyli porządne chłopisko w tłumaczeniu). Ale Wioli się pisownia opsnęła i wyszło jej Good Gay. No i zewsząd zaczęły napływać wyrazy szczerego zainteresowania co do właścicielki, która tak… hmmm… oryginalnie nazwała pieska. Wiola zaczęła natychmiast odkręcać to drobne nieporozumienie w obcym sobie języku i z ulgą kończąc posta na niemieckim forum pozdrowiła z rozpędu wszystkich „dobrych gejów” z całego serca. Na szczęście zostało to przyjęte z dowcipem i zrozumieniem, ale maluch jest już znany na całe Niemcy.
Sami widzicie, że słowo ma potężną moc. Normalnie, coś tam, coś tam!

15 lipca, 2009 o godz. 6:49
Komunikacja słowna daje wiele nieoczekiwanej radości! Jednocześnie często mobilizuje nas do uruchomienia większej ilości szarych komórek, aby nie wypaść z toru rozmowy. Lubię tego typu komunikację słowną!
16 lipca, 2009 o godz. 12:28
To koniecznie musisz kiedyś wpaść do redakcji. Nasza komunikacja słowna przysparza nam bólu brzucha ze śmiechu. A kolega Darek wszystko podsumowuje we właściwy sobie sposób. Taki niepowtarzalny.
16 lipca, 2009 o godz. 2:37
Obawiam się, że obecność w redakcji osoby obcej osłabia siłę spontanicznych wypowiedzi- przestają być naprawdę spontaniczne. Nawet jeśli komuś z Was coś się „wypsnie”, to zaraz słychać cichutkie „przepraszam”… Nie warto zakłócać płynności wypowiedzi.
17 lipca, 2009 o godz. 12:31
No fakt… ta poprawność polityczna… coś okropnego!