9 września 2009
– Lucy. Ten kij nie jest na was, tylko na psy. Żeby was nie całowały, bo pobrudzą – tłumaczyłam lekko zażenowana, bo jakże to tak: z kijem do gości?!
Moje psy kochają wszystkich i chcą ich całować na dzień dobry. W ogólnej euforii towarzyszącej odwiedzinom gości, oczywiście nie słuchają mnie i skaczą na niewinnych ludzi z pyskiem i łapami.
– Synuś, weź kija i idź do bramy, goście jadą – zwykłam wołać do Bachora, gdy tylko samochody zatrzymują się pod bramą.
Brzmi niezwykle gościnnie, prawda? Ale inaczej się nie da.
LUCY MNIE ODWIEDZIŁA! Przyjechała z osobistym narzeczonym, kapitalnym Tadeuszem. Napaliła się na ten teleskop. I chyba pan Bóg ją kocha, bo trafiła na pokaz astronomiczny, który nasi siedleccy młodzi astronomii zorganizowali w dniu jej przyjazdu. Widziałyśmy Jowisza z jego czterema księżycami, kolorowo pulsująca gwiazdę Arktur, kratery na księżycu, gwiazdozbiór Smoka, nawet mgławicę M13, która ma 13 mld lat!
– To ten puszek? – pytałam astronomów z niedowierzaniem, widząc coś mleczno-puchatego.
– Taki dmuchawiec – poparła mnie Lucy.
Nasze astronomy spojrzały dziwnie, ale zgodzili się niechętnie:
– No, może i puszek.
Koniunkcji dwóch księżyców Jowisza nie doczekałyśmy, bo ziąb nas pokonał. Miała nastąpić o 23.50. Ale, przecież mam teleskop! Postanowiliśmy oglądać koniunkcję na Smoczym Polu. Obserwacje poprzedziliśmy ginem z tonicem. Bardzo skutecznie. Tadeusz, jedyny z zegarkiem w towarzystwie, bąknął nagle:
– Hmmm… Ta koniunkcja była wczoraj…
Okazało się że jest około 1.00 dnia następnego.
– Koniunkcja nam przeszła! – zmartwiła się Lucy.
– Noo… Ale, Lucy, byłyśmy blisko! – pocieszyłam moją przyjaciółkę Literatkę.
Lucy jest autorką cudownej książki „Wypadek przy ulicy Starowiślanej”. znamy się z forum pisarek LITERATKI i z mojego bloga. A teraz oto Lucy siedziała przede mną cała żywa i prawdziwa!
Oczywiście nie obeszło się bez przypałów z mojej strony. Pierwsza rzecz, to instrukcja w sprawie obsługi deski klozetowej. Pech chciał, że dzień wcześniej super deska się popsuła. Z jednej strony urwał się jakiś pipsztaczek.
– Trzeba siadać centralnie – instruowałam w pąsach. – Broń Boże ruchem bocznym posuwistym!
Twierdzę, że zarówno Lucy jak i Tadeusz są zdyscyplinowanymi gośćmi. Nie musiałam wzywać pogotowia i ortopedów, znaczy – siadali centralnie!
Lucy spodobało się Smocze Pole. zaczęłyśmy wspominać „Noce i dnie” i niezapomnianą kreację Jadwigi Barańskiej jako Basi Niechcicowej. Nikt tak jak ona nie darł się piskliwie:
– Bogumił! Bogumił!
Chciałyśmy poczuć się jak pani na Serbinowie.
– Tadeusz… Czy masz coś przeciwko, abyśmy się trochę do ciebie podarły jak pani Niechcicowa? No wiesz…. tak: TADEUSZ!!!! TADEUSZ!!!
– A drzyjcie się, jak chcecie – uprzejmie skłonił się Tadeusz, a ja pomyślałam, że ta Lucy to ma farta. To bardzo sensowny osobisty narzeczony!
Przed przyjazdem Lucy nie popełniłam już błędu, który notorycznie popełniałam przed przyjazdem innych gości. Mianowicie – nie wykosiłam trawy. Każdy, kto przyjeżdżał, był mocno rozczarowany, bo miał nadzieje, że pojeździ na traktorku kosiarce. A ja jak durna chciałam chwalić się schludnymi trawnikami. Tym razem z dumą pokazałam Lucy nieskoszoną trawę i niebawem Literatka z przyjemnymi rumieńcami na policzkach pruła na traktorku po smoczej prerii… Cudny obrazek…
No! LITERATKI! Lucy dała dobry przykład. Może jednak uda nam się zrobić spotkanko w szerszym gronie?

10 września, 2009 o godz. 10:25
No i teraz mam kłopot… Kto mi uwierzy, że jest takie miejsce na świecie, gdzie człowiek czuje się jak w raju, gdzie żyją szczęśliwe, uśmiechnięte i całuśne psy, do kwiatków na werandzie przylatuje ćma udająca kolibra,za kolorowym domem rosną dorodne borowiki, a na rozległych łąkach obok kanie wielkie jak talerze? I gdzie gości karmi się stekami z rekina? Nie, nikt mi w to nie uwierzy. W życiu.
Jedynymi stworzeniami na Smoczym Polu, które się nie uśmiechają są chyba tylko kury zielononóżki. One są śmiertelnie poważne i skupione na czekającym je ważnym zadaniu – zniesieniu w końcu jajka. Wczoraj usłyszałyśmy charakterystyczny odgłos świadczący o tym, że może jednak…? Ale nie, wygląda na to, że kura ćwiczyła tylko na wszelki wypadek pieśń triumfalną. Może poczuła parcie na jajo?
A może… Nie, to niedorzeczne… Ale, gdyby to jednak nie była próba śpiewu, tylko głośny śmiech? Przecież nie wiemy jak się śmieje kura. Na Smoczym Polu tak właśnie może brzmieć jej śmiech, bo tam i kury muszą być szczęśliwe:)
10 września, 2009 o godz. 4:43
Lucy! My chyba tę kurę speszyłyśmy. Bo dziś już nie robiła przymiarek. Strasznie pusto się zrobiło po waszym wyjeździe! A trawke wykosiłaś koncertowo!
5 października, 2009 o godz. 9:13
Ale Wam zazdroszczę tego spotkania – obu!
7 października, 2009 o godz. 4:47
To teraz twoja kolej! Przyjeżdżaj! Albo namów się z Lucy!