26 czerwca 2010
Bachory oszalały. Mają bzika na punkcie kolorowego żarcia. Kupili fikuśne barwniki i teraz jedzą: czarny lub zielony chleb, czerwony lub niebieski makaron, a ostatnio ufarbowali na błękitno kalafiora.
– Rany! To wygląda jak mózg aniołka – zdegustowałam się i nie tknęłam oryginalnego dania.
Kto by chciał jeść mózg aniołka?!
Siedlce to miasto twardzieli. Właśnie wczoraj odwiedził nas Apoloniusz Tajner, trener Małysza, szef PZN i członek prezydium komitetu olimpijskiego. Nie mógł się nadziwić, że tu, na granicy Mazowsza i Podlasia tak kwitnie narciarstwo klasyczne. Był pod wielkim wrażeniem. Wszystko to zasługa Grzesia Staręgi, fanatyka tego sportu, który dochował się mistrzów Polski w tej dyscyplinie.
Wieczorem poszłam an wernisaż malarstwa podopiecznych Izy Staręgi, fantastycznej malarki. Iza skupiła w swojej pracowni babeczki w różnym wieku (od 20 do 60 lat), które po raz pierwszy miały pędzel w ręku. Są niesamowite! Odkryły siebie, nie tylko swój talent. Jak cudnie było patrzeć na nie, na ich obrazy. Ależ ta Iza robi wspaniałą robotę!
A ja zaraz wyjeżdżam do Przemyśla, na wystawę psów. Wracam dopiero w poniedziałek. I dobrze. Poza domem zjem cos normalnego. Żadne mózgi aniołków i makaronów świecących jak śrubki. Będzie hotelowy schabowy i basta!

26 czerwca, 2010 o godz. 11:57
Jeszcze zatęsknisz za zielonymi naleśnikami z niebieskim twarożkiem…
27 czerwca, 2010 o godz. 6:01
Łomatko, też bym nie tknęła takiego kalafiora… Bachory, no co Wy?
27 czerwca, 2010 o godz. 9:52
Poważna sprawa! Barwniki oddziałują na zmysł łaknienia, ale Bachory najwyraźniej nie trafiły kolorystycznie w twój gust. Pamiętam, jak moja młodsza córka nie chciała nic jeść w Afryce i poszliśmy do indyjskiej restauracji. Tam podali jej… różowego kurczaka! Ponieważ wszystko co różowe jest cacy, więc i tego kurczaka zjadła, a ja od tego czasu robię kurę tandoori. Kelner (wykazał się wielką empatią i wobec dziecka i sfrustrowanych rodziców) powiedział jej, że to jest „Barbie chicken” tylko dla dziewczynek, bo dla chłopców jest „Batman chicken”, który jest czerwony.
Proponuję więc, by Bachory głębiej przeanalizowały twoją psychikę „kulinarną” i dobrały Ci odpowiedni barwnik do jedzenia;-)
A swoją drogą, to takie barwniki nie są szkodliwe? Może ja kupię taki różwy i wtedy moje dziecko zacznie jeść warzywa?
28 czerwca, 2010 o godz. 6:07
O szkodliwość zapytałam Bachory:
– Czy tam nie ma jakichś E?
A bachory zaczęły się śmiać:
– Kochana, tam jest samo E!
Co za element kulinarnej autodestrukcji w nich tkwi? Jestem zaniepokojona!
28 czerwca, 2010 o godz. 6:08
Tinka! A, nie powiem… te zielone naleśniki były całkiem, całkiem. Ale może przez to nadzienie z truskawkami i bananem..
28 czerwca, 2010 o godz. 6:08
Lucy! Ty przyjedź i sama zobaczysz!
28 czerwca, 2010 o godz. 4:27
Ooooo!! „Barbie chicken” – to coś dla mnie!!! 😀
29 czerwca, 2010 o godz. 9:35
To stąd teraz ten różowy kalafior w lodówce?
29 czerwca, 2010 o godz. 11:19
Ja też miałam ongiś takie barwniki i szalenie lubiłam niebieskie albo szare naleśniki i pierogi leniwe. Bomba!
30 czerwca, 2010 o godz. 7:43
No i wychodzę na dziwaka, co to kolorów nie lubi:)))