30 listopada 2010
Nie powiem, przeczucia pewne rano miałam. Po gospodarsku wyszłam sobie przed śniadaniem przed dom.
– O k…a! – wyrwało się z piersi.
A przypomniwszy sobie, że na wsi głos się niesie, że hej, przeszłam na łacinę w obcojęzycznej wersji.
– Fuck! Fuck! Fuck!
Jak okiem sięgnąć, od garażu po bramę – jedna wielka zaspa. Taka powyżej kolan zdecydowanie. Wczoraj i w nocy, jak wiało, to tu akurat nie miało gdzie wywiać dalej. Zacisznie jest. Z jednej strony garaż, z drugiej piwniczka typu „ziemianka”, z trzeciej szpaler bzów i drewutnia. Tą czwartą, otwartą przestrzenią nawiało chyba wszystko, co się już na polach nie mieściło. Fuck!
Odśnieżanie zaczęłam równo o 7.26. O 9.30 poszłam na śniadanie. O 9.45 wróciłam do porannego hobby. Dobiłam się do bramy. Ciekawie wyjrzałam, jak sie sprawy mają za nią.
– O fuck!!!!
To, co miałam na podwórku, to pikuś. Odcinek przed moją bramą przypomina naturalny wąwóz: na mijankę są tu dwie piwniczki „ziemianki” takie większe od człowieka jak się stoi na drodze… Tworzą naturalne bariery. I w te bariery też nawiało. Ale tak po moje pachy, mniej więcej. Właśnie gdy to kontemplowałam, zadzwoniła Justyna.
– Wyprzedziłam epokę. K…a, wyprzedziłam epokę – darłam się do komórki. – Za 15 lat pewnie tu jakiś asfalt będzie, to nie, ja musiałam, k…a, już teraz, zaraz, na wieś, k…a, do matki natury. Ale, k…a, dam radę! Nic mnie stąd, k..a, nie ruszy!
I się przebiłam. Fuck!
Tylko… jakie ja mam teraz zakwasy!!! Oooo luuuudzie!!! Ale nic mnie, k…a, nie ruszy stąd!
Dzwoniłam do Tiny do Warszawy. U nich cały dzień pada śnieg. Czyli dojdzie do mnie. I po co było odśnieżać?

30 listopada, 2010 o godz. 8:34
Ja wczoraj przez W-we przebijałam się 3 godz. Z Żoliborza na Sadybę tyle mi zabrało. Po 2 godz dostałam juz takiej głupawki za kierownicą, zezaczęłam śpiewać w głos i tańczyć. Bo w sumei jak się jedzie na jedynce to można tańczyć w tzw. międzyczasie, nie? Jakiś pan podejrzanie przyglądał mi się zza zamrożonej do połowy szyby, a tu wygibasy, walenie w kierownicę, dyskoteka jednym słowem.
Po 3 godz. jazdy zrobiłyśmy z Dagusią przerwę na kolację. W centrum handlowym jeszcze 2 knajpki były otwarte, a potem kolejna godzina do Konstancina. No więc się poddałam i stwierdziłam, że dzieci do szkoły nie pojadą póki się nie wyśpię. Wyspałam się i pojechały dopiero na 2. lekcję.
W TV mówią, ze są przygotowani do zimy. Hm… To jak wygląda nieprzygotowanie?
30 listopada, 2010 o godz. 10:53
Najważniejsze że masz internet . Reszta to pikuś 🙂
1 grudnia, 2010 o godz. 6:57
Odśnieżanie było niezbędne jako stymulator aktywności lingwistycznej (a zakwasy same przejdą w początkach kwietnia, jak zima puści …)
1 grudnia, 2010 o godz. 8:34
Marcinku, nie strasz mnie tym kwietniem!:)) A gdy pomyślę, ile świat oferuje stymulatorów, a mnie się musiał ten biały trafić…
1 grudnia, 2010 o godz. 8:34
Nitencjo, masz rację, internet ratuje mnie pod każdym względem!
1 grudnia, 2010 o godz. 8:37
Bachor mówił o babce, co 6 godzin przez Mokotów jechała:)) Do mnie pługi jeszcze nie dotarły. Siedze i patzre, kiedy przyjadą. Takie nowe hobby. Na szczęście mam „Żar Sahelu” niejakiej Agnieszki Podoleckiej. Czytam!
1 grudnia, 2010 o godz. 11:18
Teraz zamiast rozmawiać z kominkiem możesz w nim napalić:)
Pozdrawiam Cię gorrrrrrąco!
2 grudnia, 2010 o godz. 4:11
Lucy! Dzisiaj rozmawiałam z kurami, z kotami, z psami. Nic do mnie nie dojeżdża. Zadzwoniła Jadwiga i pyta:
– A co na „rozgrzewczkę” chociaż masz?
– No mam – mówię, boć przecież nalewki sa i winko swojskie.
I słyszę wtedy Adasia:
– Aaaa! To z odsieczą jedziem!
Czyli nie zginę.
2 grudnia, 2010 o godz. 6:24
Oj, szkoda, że ja tak daleko 🙁 Też bym z odsieczą ruszyła…
7 grudnia, 2010 o godz. 4:51
Oj tam, zamiast fuckami rzucac, powinnas usiasc przy kominku z kawa i napisac nowa powiesc, tak co sie w zimie dzieje. A do redakcji zadzwonic i powiedziec, ze dzwonisz z ‚zakopanego’ i nie przyjezdzasz. Ot co.
8 grudnia, 2010 o godz. 4:55
Kasiu:)))) He he he !!!! Cudnie.
22 grudnia, 2010 o godz. 8:25
Ja swoje trzy grosze dodam z 3-tygodniowym opóźnieniem. Następnym razem (czyli już wkrótce) jak Cię zasypie, to kielicha sobie nalej i pisz, bo moją rodzinę przyzwyczaiłam przez ostatnie dwa lata do Twoich książek pod choinką. To zimy długiej, flaszki bez dna i natchnienia Ci życzę, byśmy wszyscy z tego pożytek odnieśli;-)