25 kwietnia 2008.
Wszem i wobec powtarzam: nie jestem Jagodą, bohaterką książki i nie moje życie zostało opisane w „Gonić króliczka”. Ale, że tak powiem, mogę sobie takim gadaniem potrukać. Dobiła mnie ostatnio moja przyjaciółka Jadwiga (światowej sławy hodowczyni seterów irlandzkich, w tym Amerikan Dollara, czempiona 11 krajów!), która rechotała sobie czytając „Gonić króliczka” do poduszki. Nie wytrzymała, chwyciła za telefon i między jednym rechotem, a drugim wysapała:
– Czytam własnie, jak wpadłaś do stawu!
No to super. Najwyższy czas, abym zdradziła Wam kod do króliczka…
Była sobie Magda…
A właściwie nadal jest. To cudowna istota o wielkim poczuciu humoru, mieszkająca w Warszawie. To jej eskapada do wypożyczalni video zainspirowała mnie do napisania takiego początku książki, jaki napisałam. Magda była właśnie po wielkiej sercowej klęsce. Nosiła w sobie żądzę mordu. Czekał ją kolejny samotny wieczór, pełen wspomnień, przemyśleń i złości na siebie i swego eksia. I faktycznie tak powiedziała w wypożyczalni:
– Poproszę film, w którym kobiety gnębią mężczyzn…
Niestety, nie trafiła na pełnego wyrozumiałości książkowego Pana Marcela, tylko na ponurego troglodytę, który odpowiedział w stylu starej komuny:
– NIE MA!
Magda jest jedyną kobietą, którą poprosiłam o rękę. Było to po morderczym spływie kajakowym na obozie językowym z Amerykanami w słynnej Reymontówce w Chlewiskach. A ponieważ nasi obozowi koledzy, Waldek i Zdzisiek byli bardzo ambitni, spływ zamienił się nagle w morderczy wyścig. Panowie nie dopuszczali myśli, że mogą przegrać z babami. Wyprzedziłyśmy ich resztką sił, taką, co to potem, to już tylko trumna. Z kajaku musiałyśmy się wyczołgać, bo na stanie na nogach nie było szans. Zdzisiek i Waldek przeszli obok naszych zwłok obojętnie, w milczeniu, nie udzielając nam pierwszej pomocy. To wtedy, na brzegu rzeki, z twarzą utytłaną piaskiem, zaproponowałam umierającym szeptem:
– Magda! Wyjdziesz za mnie?
A Magda wychrypiała ostatkiem sił:
– Dobra!
I tu powinnyśmy efektownie zemdleć, ale jakoś udało nam się pozbierać. Doszłyśmy do siebie i zapomniałyśmy o zaręczynach. I dobrze, bo co ja nieboga, robiłabym z żoną? Zresztą Tomek, mąż Magdy, nigdy na nasze małżeństwo by się nie zgodził. Mój facet, też nie.
Reszta kodów, niebawem…

26 kwietnia, 2008 o godz. 5:43
Bardzo sie cieszę z tego bloka, bardzo…!
Teraz bede Ci mogła prawde napisać na twojej własnej stronie….ty…!
hihihihi….
maria jolanta… do usług….
26 kwietnia, 2008 o godz. 9:05
No to jestem, koleżanko forumowa:))
28 kwietnia, 2008 o godz. 11:25
Mariolu, bardzo się cieszę, że postanowiłaś zdradzić pierwszy zakulisowy sekret Twojej książki. Ale to przecież nie koniec! Z kim w redakcji planowałaś porwanie posła? W jakich okolicznościach powstał słynny gest Kality? Jaka pisarka była pierwowzorem Alberty?… Społeczeństwo czeka 🙂
28 kwietnia, 2008 o godz. 3:34
Marcinie widzę że ty coś wiesz 🙂 podziel się z nami . Mariolu to jąk z tym posłem ? Czyżby z plany porwania były z Tomkiem ? I czy tajemniczy poseł to ten od ciagutek ?
28 kwietnia, 2008 o godz. 3:54
No, wreszcie jest!!! Ogromne GRATULACJE!!! Po pracy, niezważając na burczenie w mężowskim brzuchu (trzeba go trochę pomęczyć:)),pędzę do Empiku.
Mimo nieopisanego szczęścia małżeńskiego miewam napady chcicy na owe filmy. Szkoda tylko,że nie ma w czym wybierać…Ciągle to samo. Do przewidzenia, aż się gnębić odechciewa…
Fakt, po kajakowym wyścigu mięśnie ramion Pudziana przy naszych to jak komara pięty. Ale opłacało się…dla widoku tych męskich przegranych ambicji. Ubodło to złaszcza Z. ,który później topił smutki mordując nas wzrokiem. Waldek nam chyba przebaczył. Więcej szczegółów nie podam, bo mnie pozwą. Jedno wiem, jak na lajtowy, niedzielny spływik kajakowy był zajefajny. No i te oświadczyny…
Niedługo Cię z Tomkiem nawiedzimy. Tylko koniowi przekaż proszę, żeby cioci z wujkiem z byka nie potraktował. Marchewkę mu przywieziemy. Lubi?
Jak już opadną emocje to bierz się do roboty! Czekam na kolejną część !!!
28 kwietnia, 2008 o godz. 6:52
Do Madzi kochanej:
Z końmi przeprowadziłam już pedagogiczną rozmowę, zacznając od stanowczego: czy konie mnie słyszą?! Marchewki są jak najbardziej obiektem pożądania. Nie przywozić cukru!
Czekam na nawiedzenie. Zrobię mały torcik ziemniaczany w kształcie kajaka. Tak na powitanie.
28 kwietnia, 2008 o godz. 6:55
Marcinie! Muszę dozować emocje, bo mnie zamkną za prowokacje, a nie się pisać chce. No, fakt… jak zamkną, to i czasu jakoś więcej. Albercie poświęcę oddzielną część Kodu.
28 kwietnia, 2008 o godz. 7:22
Fakt, emocje trzeba dozować, więc czekam cierpliwie. Razem ze społeczeństwem, oczywiście 🙂
29 kwietnia, 2008 o godz. 9:55
Gratuluję recenzji i komentarzy! Muszę też popędzić do Empiku:)