23 września 2008
Moja ukochana doktorka Grażynka Szubielska, oprócz tego, że mnie leczy, dokłada mi do pieca równo i podkopuje morale. Tak się jakoś dziwnie dzieje, że na przestrzeni lat, coraz cześciej ją odwiedzam. Mogę z nią gadać szczerze, więc wywalam, co mi na wątrobie leży i z niepokjem słucham diagnozy. I zawsze oponuję:
– Ależ Grażynko! Ja nigdy na to nie chorowałam!
Grażynka cierpliwie i niezmiennie odpowiadała:
– Kochana, nie masz już 18 lat.
Ostatnio musiałam jej czymś podpaść, bo to subtelne posługiwanie się pełnoletnością zamieniła na brutalne:
– Moja droga, jesteś już kobietą po czterdziestce!
Nie rozumiem: dlaczego tak ostro?
Jestem właśnie na zwolnieniu lekarskim z powodu zapalenia ucha. Jak się domyślacie, wcześniej na uszy nie chorowałam. (No, ale nie mam przecież już 18 lat! Karamba!) Wiola ma swoją teorię:
– Świeże powietrze ci szkodzi!
Może i tak. Na pewno gubią mnie wielkomiejskie obyczaje na wsi: bieganie w szpileczkach do stajni (gdy wracam z pracy późno i pierwsze, co muszę zrobić, to zamknąć konie); wyprowadzanie psów w lekkiej koszulce (bo przecież tylko na chwilę); i na pewno „niemanie” czapki, jaką ma sąsiad Roman. Roman, gdy choruje, albo go zęby bolą, zakłada sowiecką uszankę, jako panaceum na wszystko. Mnie uszanki zabrakło i oto cierpię i biorę antybiotyk.
Cieszę się tylko, że to nie Grażynka ratowała mnie, gdy zderzyliśmy się z Racotem głowami na pastwisku. To pani okulistka założyła mi 14 szwów przy oku. Już sobie wyobrażam, ile Grażynka by się nagadała, że babce po 40-tce nie wypada się trykać głowami z koniem. Święta racja. Była wtedy u mnie Małgosia z córką Martą. Jeszcze spały. Stałam pod ich sypialnią zalana krwią i psykałam na Małgosię, żeby się obudziła i wyszła tak, aby nie zbudzić Marty. Zaspana Małgosia skamieniała na mój widok. I podobno wtedy zadałam najbardziej kretyńskie pytanie w życiu:
– Małgosiu, czy to rana do szycia? Może się zagoi?
– DO SZYCIA! – wychrypiała Małgosia i niebezpiecznie zbladła.
Ale, nic nie mówiła o latach i o tym, co wypada, a co nie. Kochana jest.
Cholera! Zdecydowanie wolę zachwyty, że na swoje lata nie wyglądam! Niestety, Grażynka patrzy na mnie z medycznego punktu widzenia, trochę jak na eksponat w formalinie. Ale ma to też swoje dobre strony. Jako kobieta po 40-tce kupiłam sobie właśnie traktorek – kosiarkę. Bo nie wypada mi już latać z jęzorem na brodzie po podwórku, machać kosą spalinową, albo pchać przed sobą ciężkie ustrojstwo. Posadzę sobie tyłek na traktorku i samo się będzie kosiło! A, co! Nie mam w końcu 18 lat! I muszę dbać o morale.

25 września, 2008 o godz. 6:11
Tylko uważaj, bo jak Pan Roman wyzwie Cię na pojedynek i będziesz sie z nim musiała ścigać na tym traktorku…. Jak Cię znam to pewnie wygrasz, ale znowu Ci uszy przewieje!
25 września, 2008 o godz. 6:35
Pan Roman nie widzial jeszcze traktorka, bo do tej pory cały czas padało i nie mogłam wypróbować mojego cuda. On sam zamienił ostatnio kobyłę na skuterek. Masz rację, jak nic będzie chciał sprawdzić, co tez traktorek może… Będziemy się ścigać w uszankach! Bo ja już własną mam. Taką seledynową. Może zdjęcie zrobię.
25 września, 2008 o godz. 7:33
Koniecznie zrób! Powiesimy w redakcji (jak kiedyś Lenina na honorowym miejscu. Fajnie będzie! 😉
26 września, 2008 o godz. 9:30
A Zbycho będzie lotkami rzucał…. W mój portret
26 września, 2008 o godz. 5:17
To powiesimy i jego i też sobie porzucamy!
29 września, 2008 o godz. 12:39
To generalnie dobry pomysł. Na odstresowanie. Wieszamy swoje portrety, a jak ktoś do kogoś coś ma, top pyk! lotką w dziób. Zawsze w domu można przemyśleć na spokojnie (kto, kurde, we mnie rzuca?!), zrobić rachunek sumienia (za co?!), a po wyciągnięciu wniosków iść razem na piwo lub dać sobie po mordzie, znaczy się twarzy. Tak dla oczyszczenia atmosfery. Jest za!