SMOCZE POLE to trzyhektarowe ranczo, na którym zamieszkałam, uciekając od zgiełku miasta. Jest tu prawdziwy drewniany dom, stare jabłonie… I tak jakoś się stało, że… na przestrzeni lat zadomowiły się tu biedne zwierzaki: chore, stare, okaleczone, których nikt nie chciał. Wyrzucone do lasu, na drogę, ledwo żywe, przerażone… Mieszkają ze mną. Odzyskały już radość życia, znowu zaufały człowiekowi. Odwdzięczają się bezgraniczną miłością. Przedstawiam wam moich REZYDENTÓW!
Nie wiemy, ile ma lat. Dużo. Ma całkowicie starte zęby, do dziąseł. I siwy pysk. Nie widzi i ma tylko trzy łapki… Znaleziono go z przednią łapą odrąbaną siekierą.
Toy jest bezbronny i kochany. Ma cudowny charakter. Świetnie sobie radzi mimo ślepoty. Lubi się przytulać i spać. Już u nas trzeba było mu zoperować i usunąć jedno oko. Nie widział, więc nie mrużył powieki, gdy wpadał na krzewy. Uszkodził sobie rogówkę, doszło do owrzodzenia. Kupiliśmy mu psie gogle dla osłony oczu, ale nie lubi ich nosić. Ma tylko jedno oczko, na które i tak nie widzi.
Wygląda jak sam diabeł, ale nie ma łagodniejszej od niej istoty. Cudem uniknęła śmierci głodowej. Była słaniającym się na nogach szkieletem. Do dziś je łapczywie, jakby to miał być jej ostatni posiłek. Jej historia została opisana w “Dobrych radach”. Nasze spotkanie było niezwykłe. Ja uratowałam ją, a ona mnie.
To nasz rezydent z nr 1. Czyli pierwszy. Trafił na Smocze Pole prosto z ulicy, a właściwie z gabinetu dr Krzysztofa Majchrzaka, który mu założył gips na złamaną nogę. Miał iść do adopcji, ale okazało się, że ma duszę wiejskiego samuraja. No i ukochał mnie sobie nad życie. Dobitnie zaznaczał, że nigdzie stąd nie pójdzie. I został. Burek to wieczny wojownik. Nie ma dla niego płotu, którego nie przeskoczy. Przysparza nam trochę kłopotów, bo nie lubi pijanych i rowerzystów. Niestety wiejska rzeczywistość obfituje w “2 w 1″ czyli w rowerzystów po spożyciu. No i Burek ich namiętnie łapie za nogawki. A my przepraszamy. Burek ma na oko 10 lat.
Znaleziono ją w lesie ze szczeniakami i z wypływającym okiem. Ma też z jednej strony połamane zęby. Wygląda na to, że otrzymała silny cios. Jest bardzo nieufna. To piesek cichy, chodzący swoimi ścieżkami. Boi się obcych. Niestety, nic przy niej nie można zrobić: ani jej uczesać, ani wyciąć rzepa. Wpada wtedy w panikę, rozpacza, piszczy, ucieka. Jest jeszcze młoda. Czuje się u nas bezpiecznie, ale do gości nie podchodzi.
To ten rudzielec. Ma 15 lat. Dowiedziałam się o nim przez przypadek. Pan Morris całe życie spędził ze swym właścicielem, starszym już panem. Było mu dobrze: spał pod pierzynką, dostawał smakołyki. Ale, jego pan, umarł… I Morris trafił do przytuliska, prosto spod pierzynki go tam przewieziono. Dla psa był to ogromny szok. Morris siedział w jednym miejscu i patrzył przed siebie. Kazałam go przywieźć na Smocze Pole. Pan Morris nie ma jednego oka i paru ząbków. Chyba kiedyś miał jakiś wypadek, bo szczęka jest źle zrośnięta. Cieszę się, że jest u nas. Przez całe życie wiernie służył człowiekowi. Powinien dożyć swych dni godnie.
Ma trochę szelmowski uśmiech. Znalazłam ją w kałuży, gdy już nie chciało jej się żyć. To był czas, gdy szalały burze, wszędzie było mokro. KOKO chyba postanowiła w tej kałuży umrzeć… Leżała blisko osiedla. Pamiętam, jak patrzyłam w oświetlone okna w pobliskim bloku i ogarnął mnie gniew. Czy naprawdę, nie było nikogo, kto zająłby się wycieńczonym psem?! KOKO musiała być bita. Bardzo długo reagowała na każdy dotyk drętwieniem, niemal paraliżem i okropnym przerażeniem. Dziś pozwala się głaskać gościom, ale cały czas jest czujna.
Jest chyba najbrzydszym psem świata! Nie ma ani jednego zęba, więc języczek charakterystycznie i stale i wisi jej z jednej strony. Ma zeza rozbieżnego i niezbyt dobrze widzi. Wydaje z siebie przeraźliwe odgłosy o wysokich częstotliwościach. Aż dostaje się gęsiej skórki. Józia została także osierocona, jej właścicielka zmarła. Cóż… świadoma urody Józi, postanowiłam, że zostanie na Smoczym Polu. Trudno uwierzyć, że znalazłby się amator na Józine wdzięki…
To dzielna suczka po przejściach. Słyszałam o niej od dwóch lat. Psina rodziła dzieci pod sklepami. Potem płakała prawdziwymi łzami, gdy szczenięta ginęły. Wędrowała po Siedlcach. Udało się w końcu ją złapać. Okazało się, że jest bardzo nieufna i nie nadaje się do adopcji, bo… zaraz ucieknie. Smocze Pole uznała za dom. Śpi na kanapie. Czasem wzdycha przez sen. gdy budzi się, długo patrzy mi w oczy. Sprawdza, czy nic się nie zmieniło – czy ją kocham i czy na pewno tu może być… Rubi jest jeszcze młoda. I będzie tu. Ma już dom.
Ma ciekawą historię. Poznałam ją niemal dziesięć lat temu na obozie językowym z Amerykanami w Reymontówce. Przybłąkała się tam. Amerykanie nazywali ją “Komara”, że niby nie można się od niej odgonić jak od moskitów, czyli tutejszych komarów. Po sezonie wakacyjnym przygarnął ją wspaniały człowiek Jacek Gołębiewski. Miał wielkie serce. Był tez znanym mecenasem sztuki. Zmarł kilka lat temu. Komara została. I tak trafiła do mnie. Zmieniłam jej imię, żeby przypieczętować odmianę jej losu. Elza to staruszka, ale daj Boże nam wszystkim takiej formy, jaką ma ona!
Jest tu także 9 kotów: Tinker, Piorun, Burza, Jagoda, Rudolf, Tygrys, Tekila, Pirat, Makarena.
Wszystkie psy i koty żyją tu w absolutnej zgodzie. Mają na Smoczym Polu swój prywatny raj. Prezentujemy tu tylko część naszej gromadki:)
Na Smoczym Polu mieszkają także POMERANIANY, Czempiony Polski, najwspanialsza rasa świata!
