17 października 2010
Od lat nauczyłam się dobrze bawić bez alkoholu. od kiedy zamieszkałam na ranczu, wszędzie muszę dojeżdżać samochodem, a to zobowiązuje. Do abstynencji. Ale tym razem było inaczej. na imieniny Jadwigi podwiozła mnie Baśka, a Bachor odbierał mnie nocą.
– Karol wie, że ma w środku nocy jechać po pijaną matkę? – upewniałam się rozmawiając z Tiną na GG.
– Jest przeszczęśliwy – padła lakoniczna odpowiedź.
Prawidłowa odpowiedź.
No to pojechałam szargać ryja… Jesssuuu! Szargałam na potęgę! W cudnym towarzystwie. Jadwiga wyciągnęła oczywiście gitarę,. I się zaczęło!
– Chcę „Batumi” – domagał się Tomasz.
Ale zaczęło się od pieśni harcersko-partyzanckich, potem gładko przeszliśmy na Tercet Egzotyczny… i tak już nam zostało. Przy Batumi nadal brylowaliśmy z Adasiem wydając perliste „Trrrr Arrriva Arrriva”. I przy wszystkim. Bachor najechał gdy właśnie darliśmy się „Przeżyyyj tooo saaaam! Arrriva! Arrriva!”. Spłoszony trochę się cofnął, ale przy „Dziesięć w skali Beauforta…. Trrrrrr! Arrriva” nawet się rozluźnił. Bachor przy okazji dowiózł jajka z zielononóżek, które obiecałam Jadzi do tatara. I oczywiście zapomniałam. Żarłam tatara bez jajeczka i klęłam swoją sklerozę w żywy kamień.
Na drugi dzień… głowa wyraźnie nie nadążała za ciałem. Przedziwne uczucie. Około południa przyjechała Jadwiga z całą ekipą na zupę z dyni.
– Kurna, nie wiecie, czemu mnie tak kark i szyja bolą? – dopytywałam lekko nieszczęśliwa.
I wtedy przypomniano mi, że wykonywałam choreografię na wzór gitarzystów rockowych, czyli kręciłam w kółko głową, machając włosami w lekkim przykucku, czyli na ugiętych kolanach, jak duch rocka przykazał. Oooo! No to wszystko jasne.
Ale i tak nie przebiję Jadwigi i Adasia, którzy napalili się na kanie. Zerwali je gdzieś w przydrożnym rowie, ale nie mieli pewności, czy to rzeczywiście kanie. Jadwiga poleciała do sąsiada.
– Czy to kanie?
Sąsiad leżał napruty, ale ofiarnie podniósł głowę, zerknął gdzieś w przestrzeń i potwierdził:
– Taaa… kaanie…
Jadwiga nie zaufała opinii sąsiada i poleciała z garem dalej. Kanie moczyły się bowiem w mleczku. Adaś tyczasem zgłębiał wiedzę na temat grzybów w internecie.
– K..a! Muchomory! – wyrokował z rozpaczą.
Jadwiga tymczasem dorwała innego sąsiada, wędkarza.
– Wie pani, gdyby to był szczupaczek… – westchnął wędkarz i nie wniósł nic do sprawy.
Dopiero ekspedient w sklepie potwierdził:
– Kanie, u mnie się takie same moczą!
No i mimo Adasiowego śledztwa, które wskazywało, że mają w domu muchomory, pożarli znalezisko. Opamiętanie przyszło, gdy syci i szczęśliwi siedzieli nad pustymi talerzami.
– Adaś – zaczęła niepewne Jadwiga. – Ty sprawdź, jakie są objawy zatrucia.
Dopadli internetu i bledli czytając, co też ich może czekać.I chyba z tej depresji dostali takiej głupawki, że rycząc ze śmiechu spisali testamenty. Zapakowali je do butelki i zakopali w ogródku.
– Dlaczego nie do notariusza? – zdziwiłam się.
– Nie było czasu – przytomnie uświadomiła mnie Jadwiga. – W końcu czekaliśmy na najgorsze.
I te testamenty w butelce leżą nadal zakopane w ogródku. Adaś i Jadzia przeżyli.
A Jadwiga przeżyła jeszcze jedno osłupienie. Rano, po imieninach, sięgnęła po jajeczko z zielononóżki, bo chciała pokosztować tatarka. Stuka, stuka, a jajko nie wypływa.
– Było ugotowane – stwierdziła z naganą.
No to pięknie! Zapakowałam jej jajeczko przygotowane dla papugi i ona oczywiście od razu trafiła właśnie na nie!
Ale tak, czy siak… szarganie ryja wyszło obłędnie!