21 marca 2009
Bachor od wtorku siedzi u Tiny. Dzwonię wczoraj do nich z tym nadzwyczaj nietaktownym pytaniem:
– Cześć, co robicie?
Tym razem Bachor nie był zakłopotany… Z wielkim zadowoleniem poinformował mnie:
– Tina się kąpie, a ja zeszywam jej kurteczkę.
– Dlaczego zeszywasz Tinie kurteczkę? – pytam zdziwiona.
– Bo ją kocham – odpowiada Bachor logicznie.
Jasne. Oczywiście natychmiast zadzwoniłam do Wioli.
– Ty szybko wyciągaj wszystko, co masz do pozszywania – poradziła mi moja duchowa siostra. – Bachor przyjedzie, to z rozpędu tobie też pozszywa.
Rany! Jakie to proste i genialne! A, że nie jestem egoistką i świnią, zadzwoniłam też do Stefano, który przecież mieszka o rzut beretem od Tiny.
– Jak masz coś poprutego to dzwoń do Tiny. Karol szyje Tinie kurteczkę, to może i tobie pozszywa różne takie.
Stefano ucieszył się nieprzytomnie.
– Dobrzie, że mówisz – uśmiechnął się z właściwym Włochom urokiem. – Ba ja szić nie umiem.
Stefano wydziargał co prawda własnoręcznie cudny sweterek dla swego nagiego psa peruwiańskiego, ale kubraczka już by mu nie uszył. Jego niechęć do igły z nitką podzielam w całej rozciągłości i naprawdę nie wiem, jak Bachor pokonał geny.
Przygotowałam nabój do szycia dla Bachora. Mały stosik czeka na fotelu. Bardzo zadowolona zaserwowałam sobie na tę okoliczność krewetki tygrysie i włoskie wino, o czym nie omieszkałam pochwalić się Stefano.
– Jesteś dla siebie taka dobra – wzruszył się mój przyjaciel.
Pięknie to ujął! Bachor wraca w niedzielę… Dawno już tak nie oczekiwałam powrotu osobistego dziecka. Zadzwonię jeszcze do Guciowej. Może też ma coś do szycia?