26 maja 2008
Babcia codziennie przynosiła mi kanapki do redakcji. Wiem, jak to brzmi. Ale, ludzie! Jakie to były kanapki! Na chlebku wileńskim, z rzodkieweczkami, sałatą, puszystym serkiem, chudą polędwiczką. Gdy Babcia się spóźniała, z różnych pokojów wysuwały się zmierzwione głowy i zawsze ktoś pytał z nadzieją:
– Babcia już była?
Bo my się tymi kanapkami dzieliliśmy. Dla Babci ważne było jedno – w codziennych relacjach, jak smakowały kanapkowe delicje, padało zawsze to samo pytanie:
– A Krzysio jadł? Pochwalił?
Krzysio jest naszym sekretarzem redakcji. Kawaler, o wielkiej kulturze, ogromnej wiedzy, subtelny, wrażliwy i, jak to Babcia ujmowała, taki grzeczny! Dla Babci był to idealny kandydat na męża dla ukochanej wnusi. Dlatego co jakiś czas, ni stąd ni zowąd, wydawała znaczące westchnienia:
– Och, ten Krzysio...
I dodawała od niechcenia:
– Czy już ci się oświadczył?
– Nie, Babciu.
– A ty jemu? – drążyła niestrudzenie.
– Nie, Babciu.
– A kanapki jadł? Pochwalił? – roztrząsała porażkę ze zdumieniem. – To na co czekasz? Oświadcz mu się!
Upór Babci w kwestii Krzysia był całkowicie zrozumiały. Byłam już po rozwodzie, sama wychowywałam dziecko i, ku zgryzocie Babci, zaczęłam spotykać się z ROZWODNIKIEM! Babcia zniechęcała mnie do mojego partnera, jak tylko mogła. Jako ortodoksyjna katoliczka, rozwodnika nie życzyła sobie, i już!
– Tfu! Rozwodnik! – obrzydzała mi go, robiła awanturki, udawała, że się obraża. Pewnego dnia, widząc moją kwaśną minę, dociekała, o co chodzi.
– A, wiesz Babciu… Chyba i tak nic z tego nie wyjdzie… Bo wiesz, jego rodzina nie życzy sobie, żeby się spotykał z rozwódką.
W Babcię jakby piorun strzelił.
– Ot, durne ludzie! A cóż ty winna , że życie ci się nie ułożyło?!
Potem zaczeła robić o kanapkę więcej, dla „Tego, no wiesz…”. O rozwodnika chodziło. Ale i tak żarliwie modliła się, żeby nic z tego nie wyszło. I wymodliła. Nie starczyło jej tylko „zdrowasiek” na Krzysia. Krzyś jest nadal kawalerem, a ja, niestety, jeszcze mu się nie oświadczyłam.

26 maja, 2008 o godz. 7:40
Zarumieniłem się… Ojej… Panieńskim (?!) rumieńcem…
26 maja, 2008 o godz. 9:09
Przeczytałem jeszcze raz… Tym razem ze wzruszeniem, bo… pamiętam Panią Babcię – tak Ją nazywałem wtedy. A dziś, 26 maja, taki dzień, że wspomnienia niektórych nachodzą. Pani Babcia była wręcz uosobieniem pojecia babci – takiej ciepłej, troskliwej!
27 maja, 2008 o godz. 8:57
Krzysiu! Uprzedzam: oświadczyny nastąpią nagle, z przyklękiem i nieodwołalnie!
27 maja, 2008 o godz. 1:03
Panie redaktorze Krzysiu, ja bym na Pana miejscu jeszcze raz wszystko przemyślał. Nie, żebym śmiał doradzać Panu w tak subtelnej kwestii! Nadmienię tylko, że komu jak komu, ale Marioli to sam bym się oświadczył, gdybym nie był szczęśliwie żonaty 😉
28 maja, 2008 o godz. 7:39
Marcinie! Obawiam się,że Krzysio zbyt dobrze poznał mój charakter, aby decydować się na tak autodestrukcyjny krok. Ja nie mam wyjścia: muszę Krzysia osaczyć, a potem przekonać. Oj, długa droga przede mną.